"Mourinho zostań, my cię chcemy" - ironiczny okrzyk kibiców na Camp Nou jest najbardziej dosadnym komentarzem do wydarzeń w Primera Division. Po remisie na Santiago Bernabeu z przedostatnim w tabeli Espanyolem zrezygnowany trener Realu Madryt przyznał, że batalia w obronie tytułu mistrza Hiszpanii jest prawie przegrana. "Królewscy" stracili już 15 pkt w tym sezonie, więcej niż w całym poprzednim (14), kiedy bijąc rekordy przełamywali trzyletnią hegemonię Barcelony. Drużyna Mourinho gra w tym sezonie źle, a jej trener wydaje się bezradny. Do arsenału swoich metod motywacyjnych wprowadził nawet publiczne ataki na piłkarzy, co zdaje się przynosić skutek odwrotny. Remis z Espanyolem na swoim boisku to dla Realu wręcz katastrofa. Zdawało się, że "Królewscy" mają patent na zespół z Barcelony, wygrywali z nim gładko nawet w czasach, gdy utrzymywał się w czołówce ligowej tabeli. Tymczasem dziś będąc jednym z kandydatów do spadku Espanyol wyrwał punkty stojącemu pod ścianą mistrzowi Hiszpanii. Ten mecz można uznać wręcz za miarę bezmyślności "Królewskich". Na gola Espanyolu potrafili odpowiedzieć dwoma, Ronaldo zaliczył bramkę i asystę, wszystko zdawało się być pod kontrolą, wystarczyło wepchnąć piłkę do siatki trzeci raz i zwycięstwo byłoby gwarantowane. Tymczasem gracze Realu zaczęli zachowywać się kuriozalnie i tuż przed końcem po jednym z rozpaczliwych ataków gości, stracili bramkę. Jak piłkarze godni wielkiego klubu zaczęli zachowywać się dopiero po meczu, tłumacząc, że historia Realu sprawia, iż w wyścigu po mistrzostwo nie mają prawa uznać się za pokonanych. Rzeczywistość jest taka, że tracą aż 13 pkt do zespołu, który w 16 meczach stracił dwa. "Nie jesteśmy głupcami, wiemy, że teraz wszystko zależy wyłącznie od nas. Jeszcze nie zdobyliśmy mistrzostwa, ale jesteśmy bardzo blisko" - powiedział Xavi Hernandez. Oczywiście Katalończykom nie wypada świętować już teraz, Tito Vilanova dmucha na zimne, przypomina, że do końca sezonu pozostały aż 22 mecze, że jego zespół też będzie cierpiał i straci punkty. Ale wszystko wskazuje na to, że rozstrzygnięcia zapadły, lub są na wyciągnięcie ręki. W madryckim dzienniku "Marca" tylko 13 procent ankietowanych dostrzega jeszcze szanse dla rywali Barcelony. Katalończycy dali w niedzielę popis siły i koncentracji w starciu na szczycie z Atletico. Przegrywali 0-1 po golu Falcao, ale potem zdominowali rywala bezdyskusyjnie. Leo Messi zdobył już 90 goli w 2012 roku i ma jeden mecz na śrubowanie rekordu. Losy spotkania odwrócił strzał życia Adriano i bramka Sergio Busquetsa, zachowującego zimną krew w polu karnym jak środkowy napastnik. Gdyby był szybszy, można by go uznać za najlepszego defensywnego pomocnika na świecie. "Czuliśmy się mocni, byliśmy w formie, w pełnym składzie i wszechstronnie przygotowani. Nastawieni do walki fizycznie i mentalnie. A potem wyszliśmy na Camp Nou i Barcelona unicestwiła wszystkie nasze atuty. Ta liga jest nudna" - powiedział załamany Diego Simeone. O ile pierwsza połowa spotkania nadawała się na reklamówkę Primera Division, o tyle druga była już wyłącznie demonstracją siły lidera. To nie jest liga dwojga, ale jednego. Drużyna Vilanovy zdominowała rozgrywki w stopniu obezwładniającym. Barca wciąż może pobić swój własny rekord punktów zdobytych na półmetku sprzed dwóch lat (52). A piłkarze Realu? Muszą wygrać 22 kolejne mecze i czekać, co się stanie. Jeśli Katalończycy zachowają koncentrację, wszelki wysiłek będzie daremny. Publiczność w Katalonii może drwić z Mourinho i nawet prasa w Madrycie nie protestuje. Gerard Pique pozwolił sobie na komentarz, że trener Realu sam nigdy nie był piłkarzem, więc ich nie rozumie. "Królewskim" pozostaje Champions League jako wielki cel, gdzie mogliby się zrehabilitować za dotychczasową swoją grę. Iker Casillas mówił, że porażka w lidze nawet z 25 pkt straty do Barcelony nic by wtedy nie znaczyła. Póki co gracze z Madrytu nie dają sobie żadnych podstaw do optymizmu. Dariusz Wołowski Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim