Dwa pozwy o zniesławienie, jeden wysłany dziennikarzowi "Marki", drugi byłemu działaczowi Barcelony, to efekt ostatnich meczów Realu Madryt. Kancelaria prawna reprezentująca Jose Mourinho jest aktywna, tak jak aktywny jest jej najsławniejszy klient. Tuż po meczu z Manchesterem City trener "Królewskich" przedstawił hiszpańskim mediom swoją wersję wydarzeń. Powiedział wprost, że prasa liczyła na porażkę Realu, by dokonać na nim zbiorowego linczu. "Mieliście już gotowe artykuły, ale trzeba je było zmienić. Na nieszczęście wygraliśmy" - podsumował z całą dozą ironii, na jaką go stać. W następnej części wywodu trener "Królewskich" wyjaśnił zebranym, co to jest "DNA Realu Madryt". "Senorio to umieranie na boisku za te barwy, a nie jakaś tania filozofia". Dziennikarze z przekąsem zauważyli, że trudno im traktować jak nauczyciela i wyrocznię kogoś, kto jest w klubie zaledwie dwa lata. "Zapomina, że z 32 tytułów mistrza Hiszpanii, on zdobył zaledwie jeden" - napisał kolumnista "El Pais" dodając, że Portugalczyk ma irytujący zwyczaj przemawiania do innych z pozycji pana Boga. Mourinho ma jednak swoje podstawy, by się wściekać. Alfons Godall, były wiceprezes klubu z Katalonii nazwał go na twitterze "psychopatą" do dziś leczącym się z kompleksu nieudacznego piłkarza. Skojarzenie to nasunęło mu się, gdy patrzył, jak po zwycięskim golu Cristiano Ronaldo z City, trener Realu sunie na kolanach po murawie Santiago Bernabeu. Również komentator dziennika "Marca" nie przebierał w słowach, nazwał Mourinho typem człowieka, który ucieka z miejsca wypadku. Te słowa napisał po ligowej porażce z Sevillą. Wojna z Portugalczykiem jest trudna i łatwa zarazem. Łatwa, bo Mourinho zapracował na opinię człowieka o niewyparzonej gębie atakującego wszystkich i wszystko, gdy przegrywa. Przez dwa lata pracy w Realu prowadził krucjatę przeciw sędziom, hiszpańskiej federacji, pouczał kibiców z Santiago Bernabeu, a nawet wdał się w wewnętrzną wojnę w Realu, aby zdobyć władzę absolutną. Nietrudno udowodnić, że jest zdolny do wszystkiego. Media hiszpańskie przedstawiają "Mou", jako człowieka chorobliwie apodyktycznego, który dla obrony własnych racji i interesów gotów jest szkodzić drużynie. Że skłócił graczy, że faworyzuje rodaków, że ze swojego agenta Jorge Mendesa uczynił szarą eminencję Santiago Bernabeu. A kiedy kupuje od niego graczy szasta klubową kasą do tego stopnia, iż za lewego obrońcę, który jest tylko rezerwowym dla Marcelo gotowy jest wydać 30 mln euro (Fabio Coentrao). I co najgorsze, mistrzów świata traktuje jak chłopców do bicia. Stąd powracający konflikt z kapitanami Sergio Ramosem i Ikerem Casillasem. Jego przejawem było wysłanie reprezentacyjnego stopera na ławkę w meczu z City. O dziwo, nie wszyscy uznają te argumenty. Nawet tak zapamiętały "madridista" jak Guti zauważył, że z powodu jednego spotkania spędzonego w rezerwie przez Ramosa świat się nie zawalił. Zwłaszcza, że Real wygrał. Jeden z dziennikarzy "Marki" skomentował to jednak tezą, że do takiego zwycięstwa "Królewskim" trener w ogóle nie był potrzebny. Jego zdaniem wystawienie trzech defensywnych pomocników (Khedira-Alonso-Essien) to osłabianie drużyny, która zaczęła zdobywać bramki dopiero wtedy, gdy Mourinho ściągnął z murawy pupila z Ghany bezowocnie szukającego formy od dwóch lat. Trener ma prawo decydować, media mogą go za to oceniać. Czy musiało dojść do wojny? Tak, bo jedna i druga strona zareagowała z pasją. Mourinho uchodzi za kogoś, kto celowo gra na emocjach wykorzystując je dla swoich celów. Prasa też jest w sytuacji mało wiarygodnej, bo w jakimś stopniu żyje z Portugalczyka. Nikt inny nie pomógłby jej sprzedać aż tylu newsów. Nie wiadomo, jaka jest prawda dotycząca stosunków Mourinho z hiszpańskimi gwizdami Realu. Tak czy siak muszą oni przeżywać huśtawkę nastrojów, kiedy wyjeżdżają z klubu do reprezentacji lub odwrotnie. Jowialny wąsacz Vicente del Bosque to chyba najdoskonalsze przeciwieństwo Portugalczyka. Zawsze poprawny, grzeczny, uśmiechnięty, nawet wtedy, gdy spada na niego fala krytyki (na przykład za grę bez klasycznego napastnika). O umieraniu na boisku za ojczyznę nie wspomniał nawet przed finałem mundialu w RPA. "Idźcie i cieszcie się tym meczem. W końcu to nie sprawa życia, czy śmierci, tylko gra, rozrywka". Obaj szkoleniowcy, których różni wszystko, osiągnęli niewiarygodne sukcesy. Jak widać futbol można kochać na wiele sposobów. "Nie rozumiem trenerów, którzy ustawicznie są w złym humorze. Wściekają ich sędziowie, rywale, koledzy po fachu, a nawet swoi piłkarze. Wygląd na to, że futbol nie sprawia im przyjemności, od rana do wieczora wyglądają na umęczonych" - powiedział kiedyś Del Bosque. Miał na myśli Mourinho? Nie da się jednak ukryć, że Portugalczyka otacza nimb tajemnicy, pozwalający mu się równać z bohaterem klasycznego thrillera Roberta Louisa Stevensona "Dr Jakyll i pan Hyde". Niedawno Dani Alves, czyli jeden z najbardziej pyskatych piłkarzy Barcelony udzielił wywiadu prasie brazylijskiej wyznając, że za wiele rzeczy szczerze podziwia trenera Realu. "W zasadzie wszyscy piłkarze mówią o nim dobrze. W tym musi coś być" - zauważył. Jaki jest "The Special One"? A może jest ich dwóch? Jeden stworzony dla potrzeb sukcesu w profesjonalnym futbolu, drugi dla przyjaciół? Mourinho przyznał kiedyś, że gdy ogląda mecze swoich drużyn, na ławkę nawet nie zerka, by nie wstydzić się za siebie. Dodał też, że jego żona nie cierpi "The Special One" sugerując przy okazji, iż on sam zakłada tę maskę, bo łatwiej w niej zwyciężać. Może jest futbolową wersją Johna McEnroe? Żeby osiągnąć 100-procentową motywację, musi mieć wszystkich przeciwko sobie. Del Bosque chce, żeby go lubiano, Mourinho woli, by nienawidzono. Być może taktyka tego drugiego nie jest pozbawiona sensu. Jowialny wąsacz nie kryje w sobie żadnej tajemnicy, wielu fanów bez skrępowania poklepałoby go po plecach bezczelnie twierdząc, że z taką plejadą gwiazd, sukcesy odnosiłby nawet laik. Portugalczyk po plecach klepać się nie pozwala. Wie, że bez względu na dobre wychowanie, będzie tolerowany dopóki stoją za nim zwycięstwa. Jeśli Del Bosque piąty rok utrzymuje posadę, to z pewnością nie z powodu pogodnego usposobienia. Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2386156">Dyskutuj z autorem na jego blogu</a>