Latem 2008 wszyscy trzej przełamali barierę trwalszą od berlińskiego muru. Dwaj pomocnicy po 170 cm każdy i stoper 178 cm przekonali piłkarski świat, że futbol może należeć do ludzi małych, jeśli tylko są oni wielkimi piłkarzami. Bariera nie wynikała jednak ze wzrostu, była zdecydowanie sprawą mentalności. 11 miesięcy temu reprezentacja Hiszpanii przełamała najbardziej tajemniczy kompleks w dziejach piłki zdobywając wreszcie złoty medal na turnieju, gdzie grali najlepsi (mistrzostwo Europy z 1964 roku "La Roja" wywalczyła u siebie na zawodach kadłubowych). W tamten szczęśliwy dzień, Iker Casillas pozwolił sobie na gorzki żart, że jeśli Hiszpan osiąga sukces w piłce co 44 lata, to kolejnego większość z nas nie dożyje. Może to zmienić trio z Barcelony, bo w ich wątłych ciałach zagościła jakaś niewyobrażalna siła. Znieśli Euro, a potem ligowy sezon zakończony potrójną koroną w klubie i kompletem zwycięstw w eliminacjach MŚ będąc graczami kluczowymi na obu frontach. Trzy lata temu, gdy Barca wygrywała finał Champions League w Paryżu obaj środkowi pomocnicy grali rolę straży przybocznej dla Brazylijczyków Ronaldinho i Deco. Kiedy Luis Aragones ogłoisił, że to Xavi jedzie na ME jako mózg drużyny narodowej, większość Hiszpanów westchnęła: "to znowu przegramy w ładnym stylu". Tymczasem 28-latek, który nie należał wtedy do graczy pierwszego szeregu, przekonał fanów, że sława i klasa to wciąż w piłce rzeczy różne. Xavi został najlepszym piłkarzem Euro 2008, ale największy sukces, jaki odniósł, to przekonanie do siebie samego siebie. To samo zrobiła cała drużyna Hiszpanii, której największym osiągnięciem na mundialu jest czwarta pozycja z 1950 roku. Zadziwiające? <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/" target="_blank">CZYTAJ DALEJ I DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!!</a>