Adrianna Kmak, Interia: Jesteś napastnikiem, więc muszę cię zapytać o Roberta Lewandowskiego. Dużo osób twierdzi, że powinien grać w Primera Division, a dokładnie w Realu Madryt. Myślisz, że jego profil, jako napastnika, pasowałby do drużyny Zinedine’a Zidane’a? Fernando Morientes, legendarny napastnik Realu Madryt: - Na pewno. Ma cechy, które sprawiają, że będzie ważnym zawodnikiem w jakiejkolwiek drużynie. Gra teraz w zespole, który jest jednym z najlepszych na świecie - Bayernie Monachium. Ma za sobą świetny sezon, strzelił dużo goli. To piłkarz, o którym mówi się na całym świecie. Na pewno Real może być zainteresowany podpisaniem z nim kontraktu, ale to nie jest takie proste. Są zawodnicy, którzy kosztują duże pieniądze i trzeba spełnić wiele warunków, żeby mogli zmienić drużynę. Myślisz, że powinien zagrać w Primera Division, aby móc wygrywać więcej tytułów niż na przykład w Niemczech? - Myślę, że w Niemczech też zdobywa dużo tytułów. Nie wygrał tylko Ligi Mistrzów. Dla piłkarza na jego poziomie, Liga Mistrzów to na pewno jeden z jego najważniejszych celów. Ostatnie lata pokazały, że hiszpańskie drużyny zawsze są w półfinałach, finałach i myślę, że dla każdego zawodnika to ważny bodziec. Wygrałeś wiele tytułów, ale w finale Ligi Mistrzów z Liverpoolem w 2005 roku nie mogłeś zagrać. Piłkarz cieszy się tak samo... - Nie, zdecydowanie nie. To nie cieszy wtedy tak samo. Piłkarz cieszy się grą w piłkę i zdobywaniem tytułów, ale chce być ważny dla drużyny. W moim przypadku, jako napastnik - chce strzelać bramki. Na trybunach jest inaczej. Kiedy nie grasz, wszystko jest inne. Cieszysz się ze zdobycia tytułu, ale to nie to samo. To było trochę szalone spotkanie, zwłaszcza przez osobę Jerzego Dudka. Jak zapamiętałeś ten mecz, klimat? - To było szaleństwo. Zeszliśmy do szatni przegrywając 0-3. Myślisz wtedy, że przegrasz mecz, finał Ligi Mistrzów, grając z wielką drużyną, jaką jest Milan. Później wszystko się zmieniło, na szczęście dla Liverpoolu. Oglądaliśmy wielkiego bramkarza w rzutach karnych, który tańczył na bramce, żeby wybronić strzały. Dudek Dance. - Tak, Dudek Dance (śmiech). To będzie wspomnienie na całe życie. To bardzo fajny gość, wielki bramkarz. Dla nas to był wyjątkowy finał, dla Milanu na pewno nie aż tak bardzo. Możesz zdradzić, co trener powiedział piłkarzom w szatni, kiedy skończyła się pierwsza połowa? - Nie wiem, bo nie byłem wtedy w szatni. Siedziałem na trybunach, nie wiem, co tam się działo. Piłkarze nie opowiadali ci o tym później? - Nie. Mogę sobie tylko wyobrazić, że kiedy przegrywasz finał 0-3 do przerwy, wszyscy są smutni, mają spuszczone głowy i trener chce podnieść na duchu. To jest finał. Piłka pokazuje, że dopóki mecz się nie skończy, nie ma 90. minuty, nie ma końcowego wyniku. W twojej karierze miałeś jedno, pewnie dla ciebie trudne spotkanie. Myślę o meczu Monaco, do którego byłeś wypożyczony, z Realem Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Strzeliłeś wtedy gola i wyeliminowałeś Real z rozgrywek. Jak się wtedy z tym czułeś? - To było dziwne uczucie. Spędziłem dużo czasu grając w Realu, a tamtego roku grałem dla Monaco. Musiałem podejść do tego meczu jak najbardziej profesjonalnie. Wtedy to Monaco było moją drużyną, a po drugiej stronie miałem swoich kolegów z Realu. To było dziwne, ale ostatecznie piękne, bo dostaliśmy się do półfinału. Pamiętasz mecz z reprezentacją Hiszpanii, kiedy graliście z Polską? To był rok 1999 i też strzeliłeś wtedy gola. - Tak. Wynik był 2-1, czy 3-1? 2-1. Tak, tak. Nie pamiętam tylko, jakie to było miasto, ale wiem, że to było ciężkie spotkanie. Zwycięstwo dużo nas kosztowało, ale na poziomie międzynarodowym wszystkie mecze są trudne. To było dokładnie to miasto, w który teraz jesteśmy, czyli Warszawa i stadion Legii. - Z tego co pamiętam, to był bardzo ładny stadion. Minęło jednak 18 lat od tamtego spotkania. Stadion na pewno się zmienił. Zawsze miło jest po latach wrócić do miejsc, z którymi ma się ważne wspomnienia z kariery piłkarza. Słyszałam, że podobno miałeś ofertę z Legii Warszawa? To prawda? - Nie wiem, bo w 2010 roku podjąłem decyzję, że kończę moja karierę i nie interesowałem się żadnymi ofertami. Powiedziano mi, że była taka oferta, ale wtedy myślałem o zakończeniu kariery, a nie kontynuowaniu profesjonalnej gry. Jesteś legendą w Realu Madryt, ale kiedy byłeś dzieckiem kibicowałeś Barcelonie. Dlaczego? - Dlatego, że Barcelona była drużyną, która wygrywała. Myślę, że kiedy jesteś dzieckiem, kibicujesz drużynie, która zwycięża. Teraz wszystkie dzieciaki są za Realem Madryt, bo wygrywa. Kiedy ja byłem mały, Barcelona wygrała ligę. Ostatecznie to Real mnie przyciągnął. Mój tata i brat też byli za Realem. Jak zacząłem grać dla "Królewskich", to stałem się madridistą już na całe życie. Kto był twoim idolem, kiedy byłeś dzieckiem? - Moim idolem był Michael Laudrup, który grał w Barcelonie, Juventusie i później też Realu Madryt. Zawsze wiedziałeś, że chcesz grać w piłkę? - Pragnąłem być piłkarzem, ale to było bardzo trudne zadanie. Miałem osiem lat, kiedy zacząłem trochę grać i naprawdę to lubiłem. Dlaczego nie lubisz strzelać rzutów karnych? - Każda z drużyn ma od tego specjalistów. W reprezentacji Hiszpanii od tego był Gaizka Mendieta, w Realu był to na przykład Fernando Hierro. Lubili wykonywać rzuty karne i byli przyzwyczajeni do brania na siebie takiej odpowiedzialności. Ja ich nie wykonywałem, bo byli od tego inni specjaliści. Przy wykonywaniu rzutów karnych występuje za duża presja? - W teorii jest to łatwe, bo jesteś tylko ty i bramkarz, ale w rzeczywistości bywa różnie. Są ludzie, którzy mają dużo więcej spokoju przy tym stałym fragmencie gry. To nie była moja specjalność. Rozmawiała: Adrianna Kmak