W artykule napisanym dla majowego, pierwszego numeru Magazynu iOle!* - darmowego, internetowego miesięcznika poświęconemu hiszpańskiej piłce - opisałem fenomen kolegi z Falcao z ataku - Diega Costy. Napastnika, którego zachowania na boisku są esencją stylu, jaki swojej drużynie wpoił szkoleniowiec Diego Simeone. Poza bramkami, których Costa strzelił 18 we wszystkich rozgrywkach (w tym jedną w finale Pucharu Króla), i ośmioma asystami, Brazylijczyk wyróżnia się sercem do gry. Jak mawiają komentatorzy: pcha głowę tam, gdzie ktoś inny odważyłby się włożyć nogi, w dodatku "pracuje łokciami" i demoluje szeregi obronne rywali (tylko pierwsze z dwóch ostatnich sformułowań należy rozumieć metaforycznie). Pięściami, kolanami i barkami wojuje, od pięści, kolan i barków ginie. Po faulach na nim w Primera Division sędziowie pokazali więcej żółtych kartek (19) niż po przewinieniach na Messim, Falcao czy Cristiano Ronaldo, mających na koncie o wiele więcej rozegranych minut. Niemal wszyscy zawodnicy Atletico preferują podobny agresywny, wręcz drapieżny futbol, z którego z pewnością nie zrezygnują po odejściu "Tygrysa" Falcao. Widać to zwłaszcza w defensywie, najlepszej zorganizowanej w całej Hiszpanii. To nie przypadek, ani nie wyłącznie zasługa znakomitego bramkarza Thibauta Courtois, że "Colchoneros" stracili w lidze tylko 30 goli - dziewięć mniej od Barcelony i dziesięć mniej od Realu. Sami strzelali nie tak wiele (62), jak na zdobywcę trzeciego miejsca - to mniej nawet od walczących o czwartą lokatę Valencii (64) i Sociedad (69). Bardziej niż na zrywach Falcao sukcesy Atletico opierają się na opanowaniu, nieustępliwości i doskonałej współpracy linii defensywnej oraz wszechstronności środkowych pomocników. W taktyce Atletico nie chodziło o to, by jak najszybciej podać piłkę do Falcao, a ten już będzie wiedział co zrobić dalej - raczej o to, by wytrącić rywali z rytmu agresywnym pressingiem, zmuszać go do konstruowania łatwych w rozbijaniu ataków pozycyjnych, a samemu rozgrywać piłkę szybko i za pomocą krótkich podań. Zupełnie jakby Simeone starał się wynaleźć złoty środek pomiędzy tiki-taką Barcelony i kontratakami Realu Madryt. I mu się to udało. Najnowsze złote lata - dwa triumfy w Lidze Europy (2010 i 2012) i Superpucharze Europy (2010, 2012), zdobycie Copa del Rey (2013) - przekonały zawodników Atletico do wiary we własne możliwości i wyleczyły z jakichkolwiek kompleksów niższości. Z każdym przeciwnikiem grają oni w ten sam sposób, nie drżą przed rywalizacją z żadnym zespołem. W drodze po trofea pokonali m.in. Real Madryt i rozgromili Chelsea. Valencia, do niedawna bezdyskusyjna trzecia siła hiszpańskiej piłki, w tym samym czasie regularnie przegrywała i szybko odpadała z pucharów w starciach z pierwszym napotkanym klubem z szeroko rozumianej europejskiej wyższej półki - okazała się gorsza od Bayeru Leverkusen, Schalke, PSG, Chelsea, Bayernu i, oczywiście, Atletico. Tej bezczelnej pewności siebie, z jaką "Colchoneros" rozgrywają swoje mecze, nie było widać nawet u graczy Barcelony i Realu Madryt, zwłaszcza w ich półfinałowych pojedynkach Ligi Mistrzów. Choć Falcao - silny, zwinny i skuteczny - idealnie pasował do drużyny Simeone, jego stratę na pewno da się zastąpić. Jedyną osobą, bez której trudno sobie wyobrazić obecne Atletico, jest sam Simeone. Wiedzą to również włodarze klubu - niedawno przedłużyli z nim kontrakt na cztery kolejne sezony (do czerwca 2017 r.). W piłce nożnej trenerom to się niemal nie zdarza. * można go znaleźć na <a href="http://www.olemagazyn.pl">www.olemagazyn.pl</a> Łukasz Kwiatek