Przepisy La Liga nie zabraniają przyznawania mistrzowskiego tytułu drużynie, która nie pokona w danym sezonie Barcelony. Ale nie brakowałoby takich, którzy kwestionowaliby ligowy triumf Realu, gdyby ten przegrywał z Katalończykami w bezpośrednich starciach, a przewagę punktową zbudował dzięki liczniejszym potknięciom Barcelony w meczach ze słabszymi rywalami. Rozstrzygająca bramka Cristiano Ronaldo psychologicznie uprawomocniła nieuniknione już zdobycie przez "Królewskich" mistrzowskiego tytułu. A wykończony przez Portugalczyka wzorcowy kontratak Realu być może będzie postrzegany jako symboliczny kres wywyższania stylu Barcelony. Przewaga w posiadaniu piłki nie wystarczy, jeśli brakuje pomysłu, jak tę piłkę dostarczyć w odpowiednim miejscu i czasie odpowiedniej osobie, która nie spanikuje w sytuacji bramkowej. W starciu z Realem Cristian Tello ani Xavi ewidentnie nie byli takimi osobami, choć Leo Messi czas i miejsca podań do partnerów wybierał znakomicie. Real, bezpieczny za murem stworzonym przez duet stoperów: Sergia Ramosa i Pepe, spokojnie czekał, aż rywale się odsłonią, a potem śmiertelnie uderzał. Zupełnie jak w niemal wszystkich pozostałych meczach w sezonie. To okoliczność godna podkreślenia - Jose Mourinho nie zwiększył liczby defensywnie grających zawodników, ani nie nakazał powstrzymywać rywali agresywną grą i przewagą fizyczną, a przy tym odniósł pierwszy w karierze triumf na Camp Nou. Osobista klęska Guardioli Pep Guardiola poniósł za to osobistą klęskę. Nie po to cały sezon ćwiczył grę w ustawieniu 3-4-3, by w niemal najważniejszym meczu sezonu ta taktyka nie przyniosła rezultatu. "Grający swoje" Real pokonał Barcelonę, która wyszła na mecz w ustawieniu zaprojektowanym do rozbrajania nawet najbardziej szczelnych defensyw. Ustawieniu, które powinno eksponować wszystkie atuty "Blaugrany" - miało pozwalać ustawiać wysoko pressing i szybko odzyskiwać piłkę, wymieniać podania w nieskończoność w zagęszczonej drugiej linii, aby skądkolwiek można było posłać piłkę do wbiegających w pole karne napastników. Ostatecznie zawiodło wszystko po trochu - styl, ustawienie oraz wychowankowie, trzecia charakterystyczna cecha drużyny Guardioli. I to w drugim meczu z rzędu, licząc przegrany pierwszy półfinał Ligi Mistrzów. Co Guardiola zrobi w rewanżu z Chelsea? To wie chyba tylko on sam, a podjęcie decyzji na pewno nie przyjdzie mu łatwo. Katalończykom rozpaczliwie brakuje napastnika, co pokazał jeden zdobyty gol w dwóch meczach; szczególnie wtedy, gdy Messi otrzymuje zadanie organizowania gry, a nie wykańczania akcji. Jeśli ostatecznie w finale Ligi Mistrzów spotkają się dwie hiszpańskie drużyny, w nieporównywalnie lepszych nastrojach na murawę stadionu w Monachium wybiegną zawodnicy Realu Madryt. Katalończycy mogą zacząć się bać, ponieważ ich rywale z Madrytu właśnie udowodnili, że przestali się bać Barcelony. Madryt stolicą futbolu? Strach może budzić również inny zespół z Madrytu - Atletico. Bramki Ardy Turana i Diega Godina dały "Colchoneros" zwycięstwo nad Espanyolem, bezpośrednim rywalem w walce o europejskie puchary. Kilka dni wcześniej zespół Diega Simeone pokonał Valencię 4-2 w półfinale Ligi Europy, a wynik i tak był dla "Nietoperzy" najniższym wymiarem kary. Valencia bramki strzeliła po dwóch rzutach rożnych, rozegranych w ostatniej minucie doliczonego czasu pierwszej oraz drugiej połowy. Dzięki świetnej końcówce sezonu Atletico jest o krok od finału Ligi Europy, a do strefy Ligi Mistrzów w tabeli traci już tylko cztery punkty. Trzy z nich "Rojiblancos" będą mogli odrobić w bezpośrednim starciu z Malagą na Vicente Calderon. Po ostatnich wynikach na głównych faworytów obu europejskich pucharów wyrastają dwa zespoły z Madrytu. Mecz o Superpuchar Europy będzie derbami Madrytu? Inny potencjalny finalista Ligi Europy - Athletic Bilbao - do czwartej w tabeli Malagi również traci obecnie cztery punkty. Baskowie, z pewnością już zmęczeni sezonem, ponieważ trener Marcelo Bielsa nie korzysta ze zbyt szerokiej kadry, zbyt wielu bramek ostatnio nie strzelali, ale gromadzili punkty i końcówki sezonu na pewno bez walki nie oddadzą. Unai z ławki, Valencii lżej Spekulacje zakończone - po porażce w półfinale Ligi Europy Unai Emery powiedział swoim podopiecznym, że po zakończeniu sezonu odchodzi z Valencii. Ta zapowiedź przyniosła zbawienny skutek - Valencia rozprawiła się z Betisem, wygrywając aż 4-0. Poza tradycyjnie groźnym na prawym skrzydle Sofiane Feghoulim największa w tym zasługa Sergia Canalesa, który przywrócił grze Valencii blask i magię, zagubione w chwili, gdy Ever Banega został przejechany przez swój własny samochód i połamał nogi. Znakomite kilkanaście minut wyszło również Pablu Piattiemu - wprowadzony na boisko w końcówce meczu Argentyńczyk zapisał na swoje konto bramkę oraz asystę. Jeśli piłkarze Valencii bali się, że dobra końcówka sezonu sprawi, że Emery - którego jedni uznają za trenera oryginalnego, inni za lekko nawiedzonego - pozostanie ich trenerem w przyszłości, teraz śmiało mogą próbować odrabiać straty z pierwszego meczu z Atletico. Z Canalesem i Feghoulim w formie nie jest to niemożliwe. Drużyna 35. kolejki Primera Division według INTERIA.PL: Jedenastka kolejki: Gustavo Munua (Levante) - Juanfran (Atletico), Pepe (Real Madryt), Sergio Ramos (Real Madryt), Monreal (Malaga) - Marcos Senna (Villarreal), Santi Cazorla (Malaga), Sergio Canales (Valencia) - Cristiano Ronaldo (Real Madryt), Roberto Soldado (Valencia), Carlos Vela (Sociedad). Ławka rezerwowych: Iker Casillas (Real Madryt), Gustavo Cabral (Levante), Felipe Luis (Atletico), Diego (Atletico), Mesut Oezil (Real Madryt), Sofiane Feghouli (Valencia), Pablo Piatti (Valencia). Nagroda im. powitania z gąską - Villarreal. Już byli w ogródku, już witali się z punktami i odliczali minuty do ostatniego gwizdka sędziego, a tu nagle rywale wydzierali im zwycięstwa w końcówkach meczów. Najpierw Racing, potem Real Sociedad.