Może to tylko mylne wrażenie, ale z wypowiedzi, które wyczytałem w prasie hiszpańskiej wnoszę, że spektakularny sukces Barcelony przyjęto z zadowoleniem nawet w Madrycie. Jasne, że nie chodzi o mistrzostwo kraju, które Real z Katalończykami przegrał. Klęska 2:6 na Santiago Bernabeu była dla "Królewskich" upokarzająca i dotkliwa, ale już rzymski triumf zespołu Guardioli nad Manchesterem dał nadzieję. Stracić sześć bramek u siebie z Barceloną to dla "Królewskiego" klubu cierpienie, ale mimo wszystko nie była to klęska najgorsza. Gracze Juande Ramosa pokazali ambicję, kilka przyzwoitych zagrań, prowadzili, a ulegli, bo przeciwnik jest po prostu genialny. Największy sportowy kac, jaki spadł na Madryt w tym sezonie, to była jednak klęska z Liverpoolem w 1/8 finału Champions League. "Królewscy", tak dobrze grający w lidze, zostali na Anfield Road brutalnie wdeptani w ziemię. Kolega z hiszpańskiej "Marki" opowiadał mi wtedy, że w stolicy Hiszpanii zapanował powszechny strach. "A może zespoły z Premier League są już poza naszym zasięgiem" - zastanawiali się fani. To może zabrzmi paradoksalnie, ale w Madrycie wierzą, że łatwiej im zbudować drużynę grającą jak Barcelona, niż Liverpool, lub Chelsea. Gdyby chłopaki Guardioli zupełnie nie poradzili sobie z Anglikami, byłaby to bardzo zła wróżba. Także dla Realu. Florentino Perez wraca do Madrytu nie po to, by dać "Królewskim" kolejne tytuły mistrza Hiszpanii, ale, żeby przywrócić klubowi miejsce w Europie. Utracone już siedem lat temu. Perez (jedyny kandydat w wyborach) mówi, że przykład Barcy nie martwi go, lecz motywuje. Otwarcie przyznaje, że najlepsze wzorce zaszczepi w Madrycie. Można się więc spodziewać, że "Królewscy", jeśli już nawet nie przestaną lekceważyć wychowanków, to przynajmniej przy transferach pierwszeństwo nad armią zagranicznych gwiazd będą mieli na przykład Silva i Villa. Marzeniem Realu jest też inny reprezentant Hiszpanii Fernando Torres, ale były gracz Atletico powtarza na każdym kroku, by się od niego odczepili. W transferowym szale Perez z pewnością sięgnie też za granicę, już wspomina o przyjaźni z Gallianim, co ma mu ułatwić negocjacje w sprawie Kaki. Ale wydaje się, że to stawianie Barcy za wzór, nie jest wyłącznie czczą gadaniną. Nowy, stary prezes obiecuje wielkiego trenera i wielką drużynę, bo tylko ona zapewni mu sukces komercyjny i uczyni realnymi mocarstwowe plany. W Madrycie wierzą, że jest to możliwe. W ankiecie "Marki" aż 51 proc internautów odpowiedziało "tak" na pytanie czy Perezowi uda się stworzyć drużynę na miarę Barcelony. PRZECZYTAJ TEKST I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO