34 lata to nie jest wiek skazujący piłkarza na emeryturę. Będąc o rok starszym od Abidala, Paolo Maldini zdobywał z Milanem swój czwarty Puchar Europy, a cztery lata później jeszcze piąty. Włoch był jednak fizjologicznym fenomenem, jednym z największych w dziejach futbolu i porównywanie do niego kogokolwiek jest obarczone ogromnym ryzykiem. Zwłaszcza Francuza, który walcząc z nowotworem przeszedł przeszczep wątroby. W ostatnim czasie Barcelona zrobiła z Abidala jeden ze swoich symboli. Koledzy z drużyny opowiadali, że z jego walki z chorobą, czerpią siłę i determinację do gry. W minionym sezonie wracający do zdrowia Francuz miał być lekarstwem na problemy zespołu w defensywie, w rzeczywistości jego rola ograniczyła się do symbolicznego wzniesienia pucharu za mistrzostwo Hiszpanii. Zagrał tylko w pięciu meczach, a Tito Vilanova uznał, że choć jemu samemu ciężka choroba nie przeszkadza w prowadzeniu drużyny, Eric powinien udać się na emeryturę. Sprawa jest delikatna. W czasie choroby Barcelona wypełniła swoje obowiązki wobec Francuza. Różnica zdań, co do futbolowej przyszłości rekonwalescenta jest dopuszczalna, trudno jednak nie trzymać kciuków za piłkarza. Abidal nie potrafi ukryć, że opuszcza Barcelonę z żalem. Chciał jeszcze rok, czy dwa reprezentować ją na boisku, tymczasem klub zaproponował mu symboliczną rolę ambasadora. Francuz wyraźnie się zirytował, w jednym z wywiadów pytany o swoje obecne możliwości stwierdził, iż Pep Guardiola z radością widziałby go u siebie w Bayernie. Oferta z najlepszego klubu w Europie póki co jednak nie nadeszła. Abidala chce zatrudnić Monaco i kilka innych klubów Ligue 1, były nawet pogłoski o zainteresowaniu PSG. Ryzyko nie jest wielkie, można z nim podpisać kontrakt na rok i potem ewentualnie go nie przedłużyć. Francuz czeka jeszcze na inne propozycje mówiąc, że potrzebuje wakacji z rodziną, by mieć czas do namysłu i wybrać najlepszą ofertę. W Barcelonie jak mantrę powtarzali, że był jednym z największych wojowników w historii klubu. Jako powód rozstania piłkarz usłyszał, iż trener i szefowie Barcy boją się, by kontynuowanie kariery na najwyższym poziomie nie stało się przyczyną nawrotu choroby. Abidal czuje się jednak zdrowy, walczył jak lew o powrót do sportu, trudno dziś oczekiwać, by zrezygnował z szansy, w którą tak gorąco wierzy, i którą sam sobie wywalczył. Klub z Katalonii bardzo potrzebuje stopera. Nawet przed transferem Neymara wzmocnienie środka defensywy było priorytetem. Vilanova marzył o Thiago Silvie, ale prezes Sandro Rosell ogłosił, że klubu na Brazylijczyka zwyczajnie nie stać. Napastnik Santosu kosztował 57 mln euro i będzie zarabiał przez 5 lat po 7 mln netto, gdyby sprowadzono wysoko opłacanego w PSG Silvę, cały system plac katalońskiego klubu straciłby stabilność. Abidal był dla Barcy opcją najtańszą. W dodatku wizerunkowo klub z Katalonii traci na rozstaniu z nim. Można to wyczytać w dziesiątkach komentarzy prasy z całego świata. Francuz tworzył wielką legendę, której szefowie Barcy odmówili happy endu. Nie pozwolili marzyć piłkarzowi, a także milionom fanów widzących w nim herosa sportu. Sportowo da się jednak zrozumieć ich racje, mają w kadrze 35-letniego Carlesa Puyola, który jest po operacji i nie wiadomo w ilu meczach kolejnego sezonu będzie mógł wspomóc drużynę. Abidal byłby bliźniaczym przypadkiem, gdyby nie sprostał wyzwaniu, kibice mogliby uznać, że szefowie bujali w obłokach. Barca potrzebuje obok Gerarda Pique świeżej krwi, gwarantującej wysoki zawodowy poziom przez cały sezon. Ale to będzie kosztowało, co najmniej kilkanaście, a może i kilkadziesiąt milionów euro. Drogi Abidala i Barcelony musiały się rozejść. Kibic może mieć jednak nadzieję, że wypełni się scenariusz pozytywny, czyli ten, w który wierzy piłkarz. Może w Monaco, lub w jeszcze lepszym klubie Francuz udowodni, iż Katalończycy mieli rację tylko do chwili, gdy traktowali go, jako fenomen skali Maldiniego? Autor: Dariusz Wołowski <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2918456" target="_blank">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>