Po Jego śmierci czytałem wiele opinii o Nim i zauważyłem, że wszyscy wspominają Go, jako wspaniałego człowieka. Jego dokonania trenerskie, a było one imponujące, pojawiają się nieco na drugim planie. Ale to właśnie oddaje Jego prawdziwy charakter. Bo był On przede wszystkim dobrym człowiekiem, a dopiero potem trenerem, czy przełożonym. Nie pamiętam, aby Robson krzyczał kiedykolwiek na piłkarza, czy go zwyzywał. Jak się komuś nie wiodło, to delikatnie dawał mu sygnał i mówił : - Pracuj ciężko, a dostaniesz kolejną szansę. Był to człowiek, z którym ja osobiście miałem bardzo dobre kontakty. Otoczył mnie ojcowską opieką. Kiedyś podczas kolacji pytał mnie czego chcę się napić. Chodziło oczywiście o alkohol. Ja ze strachu i respektu przed nim mówiłem: "Nie". A on dopytywał: "Może piwa? Może wina? Może whisky?" W końcu zapytał: "Odmawiasz, bo się boisz wypić przy trenerze?" Przyznałem, że tak. Wtedy On zagadnął: "A jakby mnie tutaj nie było, to co byś zamówił?" Odparłem, że tak jak On - szklaneczkę whisky. - To zamawiaj! - nakazał. - Jutro możesz umrzeć i nie będziesz nawet wiedział, jak smakuje whisky. Ceniłem go również za to, że równo traktował wszystkich zawodników w klubie. Gdy po wygranej najbardziej cieszyli się ci, co grali w podstawowym składzie, On podchodził do tych, co oglądali mecz z ławki czy trybun. Rozmawiał przede wszystkim z nimi, zapraszał ich na kolację czy lampkę wina. Można powiedzieć, że potrafił "tracić czas na nas". Przecież mógł te chwile poświęcić żonie, rodzinie, przyjaciołom. A On wolał dowartościować zawodnika, który akurat z jakichś powodów nie grał w podstawowym składzie. W ten sposób gasił ich smutek i rozczarowanie. I za to Go wszyscy w drużynie kochali. Ja akurat nie zamierzam być trenerem, ale gdyby miał prowadzić jakiś zespół, to wprowadzałbym wiele rzeczy, które podpatrzyłem u Robsona. Kiedyś mieliśmy w FC Porto zamknięty trening. Jeden z kibiców wdrapał się na płot i z góry obserwował nasze zajęcia. Było to dla niego niebezpieczne. Bobby Robson podszedł do niego i poprosił, żeby zszedł i zaproponował: "Jeśli ty tak poświęcasz się, żeby nas oglądać, to trenuj z nami". Dał mu koszulkę, zaprosił do środka i zrobił kapitanem jednej z drużyn w gierce. Pozwolił mu nawet wybrać zawodników do swojej drużyny. A nam powiedział: "Tylko ludzie, których stać na takie poświęcenie są w stanie coś dobrego zrobić." Dał nam tym samym sygnał, że wszystkich ludzi traktuje tak samo. Dla Niego nie liczyło się czy ktoś jest bogaty czy bezdomny. Pomagał biedniejszym. Jego żona wspomagała domy dziecka, w szkole uczyła za darmo angielskiego. Mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem, że mogłem pracować z Bobbym Robsonem. Ci, którzy nie mieli takiej okazji, mogą tylko żałować. Nawet Alex Fergusson, wspominając Go powiedział, że czasami bał się poprosić o radę, bo czuł się przy nim zbyt mały. Gdyby nie Robson, nie byłoby w futbolu i geniuszu trenerskiego Jose Mourinho. Jose najpierw był Jego tłumaczem, potem asystentem. Robson wziął go ze sobą do Barcelony, a gdy stamtąd odchodził, to powiedział mu, aby - dla swojego rozwoju - został i współpracował z Luisem van Gaalem. Dzisiaj cały świat się zachwyca metodami Mourinho, a ten często przypomina, jak wiele nauczył się od swojego mentora. A Robson nigdy się tym nie przechwalał, bo był niesamowicie skromnym człowiekiem. Potrafił się też wzruszać. Kiedyś w Porto okazało się, że dwuletnia córeczka jednego z piłkarzy ma wadę serca i konieczna jest operacja. Zebraliśmy dość sporą sumę na ten zabieg i nasz kapitan przekazał koledze te pieniądze, mówiąc:"Twoja córka należy do naszego zespołu." Robson, słysząc te słowa, popłakał się. Wszyscy bardzo się wzruszyli. A On odwołał trening. Wypiliśmy tylko po lampce szampana za powodzenie operacji. Takie sytuacje budowały atmosferę w zespole. On potrafił być tak blisko tych, którzy tego potrzebowali. Żal i smutek, po Jego śmierci, będzie mi długo jeszcze towarzyszył. W mojej pamięci Bobby Robson pozostanie na zawsze. Grzegorz Mielcarski, ekspert Canal + Czytaj także: Rak zabił słynnego trenera! Bobby Robson nie żyje!