Z rozmowy, która została przeprowadzona dla programu śledczego w telewizji "L’Equipe" i ma być dopiero wyemitowana, wyłania się obraz kobiety, która z jednej strony cierpi po stracie syna, ale jest również zdeterminowana, aby dokładnie wyjaśnić, jak mogło dojść do tej katastrofy. Dlatego już dzisiaj wskazuje, że w całej tej historii nie wszyscy stanęli na wysokości zadania, że prowadzone śledztwo to właśnie ustala, choć mówi, że konkretne nazwiska będzie mogła podać dopiero, jak pojawią się dodatkowe informacje. Jak przekonuje, nie rozumie, dlaczego klub z Cardiff cały czas nie chce zapłacić za transfer Argentyńczyka z francuskiego Nantes (pierwsza rata, 6 mln euro, z ogólnej kwoty 17 milionów miała już dawno wpłynąć na konto), ciągle czeka też na kontakt z pośrednikiem, który uczestniczył w transferze jej syna (Willie McKay). Matka Sali po raz pierwszy ujawnia również, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa. "Tuż przez lotem zadzwonił do mnie i powiedział, że skontaktuje się za dwie godziny, bo właśnie wsiada do samolotu. Po dwóch godzinach zadzwoniłam, ale nie odbierał. Pomyślałam, że pewnie jeszcze nie doleciał. Minęło kolejne pół godziny, znowu telefon i znowu nic. Wtedy zadzwoniłam do jego agenta. On mi powiedział, że awionetka zaginęła" - mówi Mercedes Taffarel. Przypomnijmy, wrak samolot, którym Sala podróżował został odnaleziony na dnie morza dopiero po wielu dniach. Znajdowało się w nim ciało Argentyńczyka. Pilota ciągle nie znaleziono. Co do rozliczeń między klubami, sprawa trafiła - jak już wcześniej pisaliśmy - do odpowiedniej komisji FIFA, w połowie marca została oficjalnie zarejestrowana i do 3 kwietnia walijski klub ma dostarczyć niezbędne dokumenty, jeśli ma wątpliwości (a wszystko na to wskazuje), czy wszystkie formalności przy transferze załatwiono w odpowiedni sposób. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Cardiff może powoływać się rzekoma klauzulę w kontrakcie, jakoby umowa, nawet podpisana, nie dotarła do odpowiednich organów w angielskiej federacji przed śmiercią zawodnika. Remigiusz Półtorak