Interia: Szokują pana kwoty transferów z ostatniego okienka? Bogdan Basałaj, były długoletni (7 lat) prezes Wisły Kraków, były dyrektor zarządzający (5 lat) w spółce Ekstraklasa SA, a obecnie zastępca dyrektora sportowego PZPN: - Musimy wyjść np: od źródeł dochodów angielskich klubów. Podpisały kontrakt o sprzedaży praw telewizyjnych przekraczający rocznie miliard funtów. Nie mówię nawet o bogatych właścicielach z Półwyspu Arabskiego, którzy nie kalkulują, tylko wydają tyle, ile uważają za stosowne... Piłka zawodowa funkcjonuje m.in. w realiach wolnego rynku, więc jeśli kogoś stać, to kupuje. - Można oczywiście zadawać pytanie etyczne - gdzie jest granica? Kiedyś "L'Osservatore Romano" oburzał się, że Vieri został kupiony za 50 mln dolarów... Te czasy już dawno minęły. Ja osobiście uważam, że to rzeczywiście przesada i kiedyś to się może wyłożyć i to bardzo mocno, ale kto zabroni wydawać pieniądze w warunkach demokracji i wolnego rynku? Można zapytać o to tylko właścicieli. Z drugiej jednak strony wielkie pieniądze angielskich klubów mocno zachwiały rynkiem transferowym. Nie chodzi już o to, że ceny największych gwiazd biją rekordy, ale o to, że angielskie kluby drenują europejski rynek płacąc kilkadziesiąt milionów za piłkarzy, realnie oceniając, wartych kilkanaście. Czy w takich warunkach rynek będzie w stanie sam się wyregulować? - O ile znajdzie się ktoś, kto da klubom większe przychody, czyli stacje telewizyjne, koncerny reklamowe, no i właściciele, bo akurat mają taki kaprys i wystarczające zasoby, to nie ma granicy. A jeżeli te kluby przestrzegają zasad realizowania swoich zobowiązań, to nic nie można zarzucić. - Ja tylko zawsze przypominam, że duża część budżetu Realu Madryt była/jest kredytowana. No i co - można teraz zabronić mu kupowania zawodników i gry o najwyższe cele? Nie widzę możliwości, aby to zastopować. Owszem, kiedyś nakręcanie cen się skończy, najpewniej z powodu kryzysu finansowego. Reasumując, uważam, że nie jesteśmy tego trendu zablokować dopóki, ktoś będzie chciał finansować, czy płacić. To jest rozrywka, show! Ktoś płaci, bo komuś się to opłaca. Oczywiście, mądre kluby część pieniędzy inwestują w akademie na wypadek, gdyby nastąpił krach, tak żeby można było łagodniej przejść kryzys. Podbijanie cen na rynku przez kluby z jednej ligi może mieć jednak trudne do przewidzenia konsekwencje. Menedżer FSV Mainz Christian Heidel podkreślił, że angielskie kluby już mają problem ze swoimi piłkarzami, których nie chcą, a którym przed rokiem czy dwoma zaoferowały bardzo wysokie zarobki. Nie mogą się ich pozbyć, bo kluby z innych lig nie stać na wypłacanie tak wysokich pensji. - To jest rzeczywiście problem. Klub musi płacić, a zawodnik nie mieści się nawet w osiemnastce na mecz. Ale tu chodzi o rozwój zawodnika. A klubom o obniżenie kosztów. Piłkarz otrzymuje kasę, ale nie gra. Dla niektórych jest to obojętne. I tu pojawia się ważny segment życia piłkarskiego - piłkarze i ich agenci. Agenci kierują się często, niestety, zyskiem. Ich słynna teoria, która zawsze doprowadzała mnie do pasji, kierowana do młodego piłkarza mówi: podpisuj, bo jutro np: złamiesz nogę i możesz zakończyć karierę. Jest okazja, to siedemnastolatek, osiemnastolatek, dziewiętnastolatek już dziś musi podpisać kontrakt z klubem z Anglii, Niemiec, Holandii, czy nawet Belgii. A efekt jest następujący: zawodnik traci naturalny cykl swojego rozwoju, nie jest przygotowany, aby poradzić sobie z przeskokiem do zagranicznej ligi, więc siada na ławce. Traci rytm meczowy, w konsekwencji nigdy nie osiąga swojego celu. Takie przykłady można mnożyć. - Śmieszą mnie później wypowiedzi tych młodych zawodników: że nie żałują wyjazdu - a od dwóch lat nie grają, że dużo się nauczyli, itd... Siedzieli na ławce dwa-trzy lata, nic nie osiągnęli i możliwe że zmarnowali swój potencjał. Agenci często dbają tylko i wyłącznie o to, aby zabezpieczyć piłkarza finansowo, a przy okazji oczywiście siebie też. Pytanie więc brzmi: czy zawodnik chce coś osiągnąć, czy tylko zarabiać? Nie ma w tym drugim nic zdrożnego, ale planując karierę inaczej, np: jak u Roberta Lewandowskiego (2 lata - 1 Liga, 2 lata Ekstraklasa) więcej osiągnie, jako sportowiec i po zakończeniu kariery będzie o wiele zamożniejszy. Uważa pan, że UEFA czy FIFA ma wystarczającą siłę przebicia, aby wymusić na największych klubach ograniczenie wydatków na transfery? Jak widać, Finansowe Fair Play już nie wystarcza. Jeśli piłkarskie władze chciałby zrobić kolejny krok, to musiałyby wprowadzić kolejne restrykcje, przykładowo ustalić maksymalną kwotę na transfery w roku czy konkretnym okienku. - Jest to jakiś pomysł. Limity transferowe czy budżetowe istnieją w ligach zamkniętych, jak NBA. Czy władze piłkarskie są w stanie to narzucić klubom? Hm... Kluby są spółkami prawa handlowego, mają prawo zaciągać kredyty, a tu nagle ktoś przychodzi i mówi: nie! Znając umiejętności prawników, księgowych, szybko znalazłyby się sposoby obejścia tego prawa. Byłyby inne metody. Sztuczne ograniczenia, wcześniej czy później, zostałyby ominięte. Nie wierzę w to. Pieniądze nie gwarantują sukcesu sportowego, ale wydaje się je po to, aby dążyć do jak najwyższej jakości. Premier League wskoczy na poziom nieosiągalny dla innych? - Historia piłki pokazuje, że tak to nie działa. Jeśli Real Madryt na takich piłkarzy jak Ronaldo czy Bale, to jest duże prawdopodobieństwo, że wygra Ligę Mistrzów. Podobnie w przypadku Barcelony, ale przykład Manchesteru City, Paris SG pokazuje, że wcale nie musi tak być. Taką nadzieję daje piłka nożna. W siatkówce, koszykówce najczęściej wygrywają drużyny, które mają najlepszych zawodników, a w piłce nożnej nawet... Gibraltar może pokonać mistrzów świata. Oczywiście, jeśli będzie miał "furę" szczęścia!!! Nie sądzi pan, że transfery przestały być już tylko formą wzmacniania składu, a stały się oddzielnymi rozgrywkami? - Pełna zgoda. Jak pan ma syna, który gra w FIFA czy Football Manager, to widzi pan, jak się buduje kolejny biznes. Mój syn gra i mówi, że tego zawodnika może kupić, a tego sprzedać, czyli dzieci traktują to już jako część meczu. Kibice potrafią krzyczeć podczas meczu: "Gdzie te transfery?", bo też znają się na piłce, czytają i słuchają. Wiedzą, że nie da się wygrać np. mistrzostwa bez wzmocnień. Szczególnie, gdy w danym klubie nie ma dobrze funkcjonującej akademii szkolącej młodych piłkarzy. Wyrażają więc swoje oczekiwania i to też napędza transfery. Na tym korzystają przede wszystkim agenci i piłkarze, bo nie ma dla nich nic lepszego, jak rywalizacja dwóch-trzech klubów o zawodnika. Tym bardziej jeśli agent nie patrzy na rozwój zawodnika. Bo lepiej troszeczkę mniej wziąć, aby dać piłkarzowi szansę na rozwój, a dopiero za kilka lat wziąć więcej. U nas niestety, nie zawsze tak jest. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz