To miało być zwykłe spotkanie. Na stadionie Valley Parade zebrali się kibice Bradford City oraz Lincoln City. Nic nie wskazywało na to, że za kilkadziesiąt minut sportowe widowisko zamieni się w arenę rozpaczy 11 tysięcy widzów. W pierwszej połowie nagle wybuchł pożar, który w błyskawicznym tempie ogarnął główną trybunę. Wykonana z drewna konstrukcja bez trudu poddawała się płomieniom, a zszokowani ludzie nie mieli za dużo czasu na reakcję. Część kibiców, jakby zupełnie oderwana od rzeczywistości, przemieszczała się w kierunku murawy. Tam wciąż było słychać śpiew i głośne wiwatowanie, jak na sportowe widowisko przystało. Proces ewakuacji pospieszany przez policję nie przebiegał sprawnie, a coraz większy dramat wciąż był transmitowany na żywo w telewizji. Śledczy wskazali, że pożar mógł mieć swój początek przez niewinnie rzucony pod nogi niedopałek papierosa. Później domniemywało się o serii celowych podpaleń obiektów, które należały do ówczesnego prezesa klubu. Jakakolwiek była przyczyna tamtej tragedii, nie wróci to życia 56 osobom, które wraz ze swoimi rodzinami chciały spędzić swój wolny czas, dopingując swoją ukochaną drużynę. Kibice palili się żywcem, co pokazywały kamery. Rannych zostało 265 miłośników futbolu. 35 lat temu spaliła się między innymi rodzina Fletcherów. 12-letni Martin jako jedyny uciekł, na zawsze pozostawiając na stadionie swojego młodszego o rok brata, ojca, dziadka oraz wujka. To on później chciał rozwiązać zagadkę, jak doszło do pożaru. Okrutności całej tragedii dodaje fakt, że stadion miał wkrótce przejść gruntowną przebudowę, a feralna trybuna zostać rozebrana zaledwie dwa dni po tamtym meczu. Wszystko przez potrzebę zagwarantowania bezpieczeństwa oraz zagrożenie pożarowe. Przestrzeń pod trybuną była miejscem, pod które wpadały bowiem wszystkie śmieci.