Dlaczego w tym roku polscy pływacy mogą wypełnić minimum na igrzyska olimpijskie w Londynie praktycznie tylko podczas jednych zawodów - mistrzostw kraju w Olsztynie? W najbliższych miesiącach odbędzie się przecież jeszcze wiele mityngów. Paweł Słomiński: Wychodzimy z założenia, nie ukrywam, że jestem zwolennikiem tej koncepcji, aby uczyć pływaków tego by, jak to się mówi, trafiali z formą w punkt. Formę na igrzyska trzeba będzie przygotować niemalże na jeden dzień. W związku z tym, gdyby gonili minimum kwalifikacyjne przez kilka tygodni, później nie mieliby czasu przygotować się do olimpijskich zmagań. Polski Związek Pływacki postanowił także zaostrzyć zasady zdobywania kwalifikacji w stosunku do tego co zaproponowała Międzynarodowa Federacja Pływacka (FINA). Standardy B FINA są tak łatwe, że musielibyśmy wysłać do Londynu praktycznie pełną kadrę, czyli kilkudziesięciu pływaków. Stanowiliby oni jednak tylko tło dla rywalizacji na najwyższym poziomie, a to nie jest naszą intencją. Mamy kilku świetnych zawodników i oni mają reprezentować Polskę, nasze środowisko, a pozostali muszą dalej pracować. Co zmieniło się w polskim pływaniu przez ostatnie cztery lata, od igrzysk w Pekinie? Bardzo wiele się zmieniło. Nie mamy tak naprawdę reprezentacji kraju, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zawodnicy przygotowują się pod kierunkiem własnych trenerów. Nastąpiła daleko posunięta indywidualizacja, szczególnie jeśli chodzi o organizację szkolenia. Zaniknęły emocje związane z funkcjonowaniem reprezentacji oraz wszystko to, co w swoim czasie elektryzowało młodzież, by w niej być. Pana zdaniem to nie jest dobra zmiana? Moje poglądy na tę kwestię nie są tajemnicą. Jestem zwolennikiem tego by budować mocną reprezentację i robić wokół niej tak dobrą atmosferę, żeby samo należenie do niej było dla zawodnika zaszczytem. To mobilizowałoby ich do wytężonej pracy. Jeśli udałoby się osiągnąć taki cel, to powiększy się liczba pływaków, którzy za cztery lata mogliby wywalczyć minimum kwalifikacyjne. Światem pływackim wstrząsnęła ostatnio śmierć mistrza świata z Szanghaju, zaledwie 26-letniego norweskiego żabkarza Alexandra Dale Oena. Czy można coś zrobić, by zapobiec tego typu tragediom? Sport wyczynowy na tym poziomie, jaki prezentował Dale Oen, to jest absolutnie najwyższa półka. Tam pracuje się na najwyższych obrotach. Stosuje się metody treningowe i rozwiązania związane ze wspomaganiem, które są na pograniczu zdrowia, a nawet jak widać czasem i życia. Niestety w niektórych przypadkach, a tych śmiertelnych kilka ostatnio w sporcie było, pewnych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć. Nie wiemy, czy serce danego sportowca ma jakąś bardzo ukrytą wadę, która ujawni się dopiero na skutek długotrwałych przeciążeń. Generalnie jednak rzecz biorąc jakbyśmy się mieli nad tym ciągle zastanawiać, to musielibyśmy chyba zrezygnować z uprawiania sportu. Zwyczajnie taka jest dzisiaj logika uprawiania sportu - na krawędzi.Po igrzyskach w Londynie karierę zamierza zakończyć Amerykanin Michael Phelps. Czy to oznacza koniec pewnej ery w męskim pływaniu? Zdecydowanie tak. Ciekawy jestem tylko co na igrzyska olimpijskie w Londynie przygotuje jego rodak Ryan Lochte. To jest zawodnik, który może Phelpsa zastąpić. Pewnie nie da rady zdobyć ośmiu złotych medali, ale być regularnym multimedalistą na dużych imprezach na pewno jest w stanie. Z resztą już to udowadniał. <a class="textLink" href="https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-emerytom-grozi-kara-wystarczy-nie-zaplacic-do-25-stycznia-sk,nId,7284915" title="emerytura" target="_blank">Emerytura</a> Phelpsa to także dobra wiadomość dla polskich kibiców. Zwalnia się bowiem miejsce dla Konrada Czerniaka. W mojej opinii jest to chłopak, który przez najbliższych kilka lat może nam sprawiać mnóstwo radości. Ja zwyczajnie nie widzę w tej chwili w światowym delfinie pływaka, który oprócz Phelpsa mógłby z Konradem powalczyć. Jeżeli jego kariera się dobrze ułoży, nie przytrafi się jakaś kontuzja, czy choroba i nadal będzie tak zmotywowany, to w konkurencji 100 metrów może być zawodnikiem numer jeden.