W Krakowie ostatni mecz finału obserwował nadkomplet widzów. Po dwóch tercjach Cracovia prowadziła 2-0. - Profesor Janusz Filipiak wszedł do szatni i już nam gratulował. My tonowaliśmy nastroje, bo wiedzieliśmy, że jest jeszcze 20 minut, a w hokeju to dużo czasu. Straciliśmy szybko bramkę w trzeciej tercji, która nas trochę załamała. Tyszanie rzucili się na nas i strasznie atakowali. Było to chyba najdłuższe 17 minut w moim życiu. Ten czas się dłużył. Wierzyłem w drużynę, że damy radę i tak się stało - skomentował Radziszewski.Zdaniem bramkarza Cracovii decydujące dla losów tytułu było spotkanie numer sześć w Tychach. "Pasy" wygrały wówczas 3-2.- Komplet widzów i wszyscy gotowi na świętowanie mistrzostwa. Wiedzieliśmy, że albo wygramy albo kończymy sezon. Jeszcze bardziej zjednoczyliśmy się i widać było na lodzie, że jesteśmy mocniejsi. Po tym meczu wiedziałem, że nie przegramy siódmego meczu - zaznaczył.Radziszewski podkreślił, że batalia o złoto toczyła się fair play. - Wiadomo, że są nerwy i zdarzają się jakieś głupie faule, ale to są emocje i takich rzeczy należy się spodziewać. Nie było jednak chamskich zagrań i naprawdę wielkie brawa dla przeciwnika - stwierdził Radziszewski.