W niedzielę o godz. 17:15 rozpoczyna się batalia o mistrzostwo Polski w hokeju na lodzie. W Jastrzębiu Zdroju tamtejsze JKH GKS podejmuje Comarch/Cracovię. Złote medale zostaną powieszone na szyi hokeistów tego zespołu, który wygra cztery mecze. INTERIA.PL: Czy to najlepsze półfinały w twoim wykonaniu? Rafał Radziszewski: - Mecze z Sanokiem były najcięższymi półfinałami, w jakich kiedykolwiek miałem okazję grać. Zresztą nie tylko dla mnie, ale i dla całej naszej drużyny były to ciężkie spotkania. Co do mojej postawy, to nie były jakieś bardzo dobre występy, bo wpadało mi dosyć dużo bramek. Awansowaliśmy, gdyż świetnie zagrali pozostali zawodnicy, cały zespół. Wygrać w Sanoku 7-6 - ten wynik musi budzić szacunek i uznanie. Strzelić siedem bramek dotychczasowemu mistrzowi Polski, który jest naszpikowany reprezentantami kraju i świetnymi obcokrajowcami, dokonać tego jeszcze na terenie rywala, to sztuka nie lada. - Patrząc na składy, wszystko zdawało się przemawiać za sanoczanami i chyba oni sami byli przekonani, że szybko pokonają nas na mecze 4-0 i awansują bezproblemowo do finału. Pokazaliśmy jednak, że nasza drużyna ma niesamowity charakter i wielką ambicję, a także wolę walki. Nie miałeś żadnej chwili utraty wiary? - Powiem szczerze, że przy stanie meczów 2-2 trochę zwątpiłem w nas, ale trzecia tercja niedzielnego meczu w Sanoku pokazała, że potrafimy strzelać bramki i chcemy się znaleźć w finale. Przed szóstym meczem w Krakowie koncentracja była niesamowita. Każdy myślał o tym, jak zaprezentować się dobrze i udało się. Ostatnie starcie wygraliśmy 3-1 i to był najpewniej wygrany przez nas mecz w całej serii. Potrafiliście wygrać w Sanoku dwa razy! - Też się tego nie spodziewałem. Przecież z tym rywalem wygraliśmy zaledwie dwa razy w ciągu ostatnich dwóch lat, a było tych meczów sporo. Prawie nikt na nas nie stawiał. O ile pamiętam, tylko pan Snopek z TVP wytypował, że to my awansujemy do finału. Poza tym nikt w nas nie wierzył. Na dodatek na temat redaktora Snopka kibice sanoccy straszne rzeczy wypisywali, gdy ośmielił się na nas postawić. Widać jednak, że pan Snopek zna się na hokeju, bo ja bym tak nie postawił, że wejdziemy do finału. Oj, nie dałbym sobie za to ręki, ani nawet palca uciąć. Jakie masz zdanie na temat JKH Jastrzębie-Zdrój? Można powiedzieć, że i tak są wielkimi wygranymi tego sezonu, gdyż po raz pierwszy w historii zdobyli Puchar Polski, a także zaliczą premierę w finale mistrzostw kraju, a po drodze ograli do zera wielkiego faworyta - GKS Tychy. - Jastrzębianie wygrywali z tyszanami rzuty karne. My też z Katowicami braliśmy górę w ten sposób. Z GKS-em mieliśmy bardzo ciężkie mecze i równie dobrze, to Katowice mogły się znaleźć w półfinale. Ale szczęście sprzyja lepszym... - Wracając do tematu, siłą Jastrzębia jest stabilizacja - ten zespół jest budowany od lat i co roku sukcesywnie wzmacniany. Trener Rzeznar pracuje w Jastrzębiu już od kilku sezonów , zatem osiąga coraz lepsze wyniki. U nas różnie z tym bywało, przed sezonem drużyna została osłabiona, więc sporym sukcesem było dla nas samo wejście do "czwórki". - W sezonie zasadniczym biliśmy się o to czwarte miejsce do ostatniej kolejki. Kolejnym marzeniem, które chcieliśmy zrealizować, było przejście Katowic, by dostać się do strefy medalowej. Zrealizowaliśmy je, a już przejście Sanoka jest dla nas szokiem - jesteśmy w wielkim finale i cieszymy się z tego niezmiernie! Kto jest faworytem finału? Chyba wy, skoro wyeliminowaliście wielki Sanok? - Jastrzębie było wiceliderem po rundzie zasadniczej, więc to ono jest faworytem. Z tego, co czytałem, jastrzębianie czekali właśnie na nas, chcieli z nami grać. Uważają, że nas ograją o wiele łatwiej, niż Sanok. Takie podejście kiedyś zgubiło nasz zespół. W 2010 roku czekaliśmy na Podhale Nowy Targ, które do play-offu przystąpiło z piątego miejsca i w półfinale mordowało się właśnie z Jastrzębiem. W serii było 3-3, siódmy, decydujący mecz oglądaliśmy w Jastrzębiu i każdy się cieszył, że gramy z Podhalem, bo będzie to dla nas spacerek. Tymczasem przegraliśmy finał 0-4. - Mam nadzieję, że teraz to się powtórzy w finale z Jastrzębiem i to my, przystępując w roli Kopciuszka wygramy ten finał. Jastrzębianie czują się pewni siebie, widzę to po wywiadach. My wolimy nie kalkulować w ten sposób, tylko koncentrować się z meczu na mecz. - Po wyeliminowaniu Sanoka zdążyliśmy się zregenerować, więc teraz spróbujemy wygrać w niedzielę w Jastrzębiu. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by wygrać tę serię. Nie będzie łatwo, ale mamy ogromne wsparcie kibiców. Takiego dopingu, jaki jest w Krakowie, nie ma nigdzie w Polsce. - Mamy świadomość tego, że hokej uprawia się po to, żeby grać w finale. To są mecze, które przyciągają uwagę kibiców, mediów. W meczach o trzecie miejsca nie ma już takiej adrenaliny, mobilizacji, choć przecież każdy chce zdobyć medal. Z meczu na mecz w półfinale waszej drużynie rosły skrzydła, ogrywanie Sanoka dodawało wam energii, ale z kolei Jastrzębie miało więcej czasu na odpoczynek. - To prawda, rywal grał o dwa mecze mniej w półfinale, ale ja wierzę w nasz zespół. Z ostatnich jedenastu przegraliśmy tylko dwa spotkania. Zaczyna się najważniejsza faza sezonu, a my jesteśmy w niezłej formie, strzelamy dużo bramek, a gdy zachodzi potrzeba, potrafimy też zagrać mądrze w tyłach. Przy takich napastnikach, jakimi dysponuje Sanok stracić tylko jedną bramkę, to wielka sztuka. - Chłopaki walczą z pełnym poświęceniem - Sebastian Witowski grał ze złamanym palcem, a Petr Dvorzak miał uraz nogi, którego się nabawił rzucając się w Sanoku, celem zablokowania strzału. Nie mamy na tyle szerokiego składu, by zastąpić kontuzjowanych, ale nadrabiamy to serduchem do walki. Autor: Michał Białoński