Ta rywalizacja jako żywo przypomina ubiegłoroczne półfinałowe starcie Cracovii z Podhalem. Wiele wskazuje na to, że dramaturgia walki o finał będzie podobna. Bo przecież przed rokiem "Szarotki" także wygrały pierwszy mecz wyjazdowy, drugi przegrały. A potem wszystko rozstrzygnęło się dopiero w siódmym meczu po dramatycznych rzutach karnych. I teraz może być podobnie. Wygląda na to, że tym razem Cracovia będzie miała krótszą drogę do finału. Jeszcze w pierwszym meczu w Krakowie sosnowiczanie dzielnie stawiali opór, cudów w bramce dokonywał Tomasz Jaworski, ale w końcu był bezradny gdy przymierzył jeden z najlepszych graczy PLH (kto wie, czy nie najlepszy?) czyli Leszek Laszkiewicz. Błąd podczas gry w przewadze i strata bramki po akcji braci Laszkiewiczów kosztował Zagłębie bardzo wiele. Ale przecież ta pomyłka musiała się przydarzyć. Bo Cracovia była lepsza na lodzie. Konkretniejsza. Ma więcej indywidualności, jest dobrze przygotowana fizycznie do walki. Gdyby "Jawa" był w pełni sił, może dłużej zatrzymywałby tę nawałnicę. Zresztą "Pasy" grały zbyt nerwowo i przez to wiele strzałów - szczególnie w pierwszej tercji - było niecelnych. Wyższość krakowian dobitnie udokumentowana została w drugim meczu. Tyle, że tym razem Jaworski w bramce wytrzymał tylko 20 minut. Teraz dwa mecze w Sosnowcu, ale i tam Cracovia potrafiła w tym sezonie wygrywać. Spośród ośmiu konfrontacji w tym sezonie Zagłębie zwyciężyło Cracovię tylko raz, straciło już 30 goli strzelając trzy razy mniej. To za mało, by liczyć na wyraźne odwrócenie ról w tej rywalizacji. Chyba, że "Pasy" popełnią grzech pychy i uznają, że już jest po sprawie. W Sosnowcu łatwo nie będzie, Zagłębie raz jeszcze rzuci wszystkie siły na lód. Zdecydowanym faworytem w tej parze jest Cracovia. To wcale oczywiście nie znaczy, że Zagłębie już batalię przegrało. Zupełnie inaczej jest w drugiej parze. Remis po tyskim dwumeczu pokazuje jaka to będzie rywalizacja. Te drużyny naszpikowane są indywidualnościami. Pierwszy atak Wojasa/Podhala: Marian Kacirz - Krzysztof Zapała - Jarosław Różański jest postrachem wszystkich drużyn w lidze niemal od początku rozgrywek. A jest jeszcze przecież Milan Baranyk, którego obecność trudno przecenić. A z drugiej strony? Wystarczy wymienić takich graczy jak coraz skuteczniejszy Adrian Parzyszek, mający świetny sezon Tomasz Proszkiewicz czy niezwykły pracuś Adam Bagiński. W obu przypadkach na sukces pracuje cały zespół. GKS-owi z pewnością brakuje Mariusza Justki, który na lodzie oddawał drużynie siebie całego. Ale w Podhalu ciągle żałują straty Frantiszka Bakrlika - wielkiego, silnego i skutecznego napastnika. W Tychach panowało przekonanie, że pierwszy mecz GKS przegrał na własną prośbę. Że popełnił zbyt wiele niewymuszonych błędów. Ale nie wolno nie dostrzegać skuteczności "Szarotek". Tego, że Podhale zaczęło przypominać ekipę sprzed roku, kiedy mistrzostwo zdobywało z czwartego miejsca. To powinno być dla podopiecznych Wojciecha Matczaka ostrzeżeniem. Drugi mecz był równie zacięty, tym razem jednak skuteczność była przy gospodarzach. Teraz w Nowym Targu mecze będą pewnie podobne. I na koniec znów o sędziowaniu. Bo praca panów z gwizdkami nie powinna być dostrzegana przez kibiców i media. Oni mają być w cieniu zawodników. Tymczasem negatywnym bohaterem numer jeden końcówki tego sezonu staje się Maciej Pachucki. Niby dostrzega przewinienia na lodzie, wyrzuca za faktyczne faule, ale wystarczy jeden jego błąd by doprowadzić publiczność do wrzenia. Tak było w Toruniu podczas meczu z TKH z "Szarotkami", podobnie niedawno w Oświęcimiu, gdzie Unia walczyła o pozostanie w PLH z bytomską Polonią. No i ostatni mecz w Tychach, po którym stanowczo zbyt wiele miejsca w relacjach poświęcono jego występowi. A to znaczy, że nie pracował dobrze. Dlatego już do końca sezonu powinien mieć wolne. Jest grupa sędziów, których można obdarzyć zaufaniem, ale moim zdaniem nie ma w niej Macieja Pachuckiego. Zdaję sobie sprawę, że sędzia musi często w ułamku sekundy podjąć właściwą decyzję. Ale kiedy decyduje się na oglądanie powtórek wideo (np. ostatnio Włodzimierz Zarodkiewicz w Toruniu podczas ćwierćfinału TKH - Cracovia), to nie ma już prawa się pomylić. I między innymi dlatego rozumiem zwolenników ściągania na te najważniejsze mecze arbitrów zza południowej granicy. Jarosław Krzoska, TVP Sport