Radosław Kozłowski: Obejmuje pan zespół w trudnym momencie. Jaka jest pana zdaniem najlepsza recepta na końcowy sukces? Alesz Flaszar, nowy trener Aksam Unii: - Dobre pytanie... Myślę, że najlepszą receptą będzie systematyczna i sumienna praca całego zespołu, litry potu wylewane na treningach. Wydaje mi się, że pomocny będzie też trzeźwy rozum, a także ostrożna, ale stanowcza gra na bandach. Nie można pominąć też zaangażowania zawodników, wewnętrznego spokoju golkiperów. W każdym meczu powinni dać z siebie sto procent, oddawać serce za klub. Takich właśnie graczy cenię. Oczywiście pod słowem sukces mamy na myśli siódmą lub w ostateczności ósmą lokatę... - Ja też nie twierdzę inaczej (śmiech). Oczywiście na siódmą lokatę jak najbardziej nas stać, tylko muszą zostać spełnione te warunki, które wymieniłem przed chwilą. Można śmiało powiedzieć, że macie przed sobą trzy mecze kontrolne, w których można coś jeszcze sprawdzić, skorygować... - Racja, ale musimy pamiętać, że jeśli wygramy z Sanokiem i Janowem, to będziemy mieli nad nimi przewagę psychologiczną. Morale drużyny pójdą wtedy w górę, zawodnicy nabiorą pewności siebie, uwierzą we własne umiejętności. Ta drużyna potrzebuje zwycięstw! Ten skład może wygrać z każdym, a przecież chcieć to móc! Unia zajmuje dziewiątą lokatę. Piętą achillesową drużyny jest gra w defensywie. Jako zawodnik grał pan na pozycji obrońcy, czy ma pan jakiś pomysł na poprawę gry w destrukcji? - Gra w defensywie jest problemem wszystkich polskich drużyn, bez żadnego wyjątku. Zaobserwowałem to, gdy trenowałem pierwszoligowy HC GKS Katowice, widziałem to również, gdy oglądałem mecze PLH na płytach dvd. Każdy z zawodników chce być przy krążku, każdy chce atakować, strzelać bramki, a hokej to gra zespołowa. Wymieni pan kardynalne błędy, które najczęściej przytrafiają się obrońcom? - Takim największym uchybieniem polskich defensorów jest to, że uwagę koncentrują tylko na krążku albo na zawodniku, który prowadzi gumę. Nie patrzą kątem oka na to, w jaki sposób przemieszczają się rywale, jak są ustawieni. Często zdarza się tak, że przez niedopatrzenie obrońcy przeciwnik dostaje krążek na czystą pozycję i praktycznie mamy po sprawie. Traci się wtedy bramkę, łapie się wykluczenie. Chyba, że przy ogromnym szczęściu bramkarz odbije uderzenie. Treningi prowadzi pan już od ponad tygodnia. Co na chwilę obecną może powiedzieć pan o drużynie? - Są bardzo zdyscyplinowani, wiedzą po co przychodzą na trening. Wykonują moje polecenia, współpraca układa nam się bardzo dobrze. Ktoś pana pozytywnie zaskoczył? Ktoś może rozczarował? - Może tak... Sytuacja na treningu często bywa kompletnie inna od tej w meczu. Zawodnik może trenować z wielkim animuszem, z wielką wolą walki, a w meczu gra mu się nie klei, brakuje mu skuteczności. Jednak jestem pełen podziwu dla Waldka Klisiaka i Mirka Javina. Mają bardzo dobrą kondycję, świetną technikę jazdy na łyżwach i to co najważniejsze - doświadczenie. Znam tych zawodników bardzo dobrze. Z Waldkiem grałem w Vitkovicach, z Mirkiem w Karvinie i muszę przyznać, że powinni być wzorem dla reszty hokeistów. Okienko transferowe jest jeszcze otwarte, planowane są jeszcze jakieś wzmocnienia? - Unia ma czterech naprawdę dobrych obcokrajowców. Wszystko zależy od tego jak będą spisywać się bramkarze. Mam na oku jednego czeskiego golkipera. Jest młody, ale zaręczam, że prezentuje on bardzo wysoki poziom. Przebuduje pan formacje? A może będzie pan opierał się na tym, co wypracował już trener Dobosz? - Gramy w prawie identycznym zestawieniu. Wszystko zależy jednak od sytuacji, w jakiej się znajdziemy. Jeżeli gra nie będzie wyglądała dobrze, to trzeba będzie pomyśleć o korektach. Będę musiał wkomponować w skład Michała Kasperczyka i Petera Tabaczka, którzy - mam nadzieję, że jak najszybciej - wrócą do składu po kontuzjach. W jakim stylu będzie grała Unia? - Lubię ofensywny hokej, ale wiadomo, że nie możemy ograniczać się tylko do ataku. Musimy solidnie zabezpieczyć tyły, skutecznie grać na bandach. Uwielbiam też grę ciałem, może być ona agresywna, ale musi być w zgodzie z przepisami. Agresywny hokej się nie przyniósł oczekiwanych efektów. Trener Dobosz preferował właśnie takie podejście do gry, a liczba nałożonych wykluczeń na Unię mówi sama za siebie... - Wszystko zależy od oceny sędziów, ale nie można robić z hokeja jazdy figurowej na łyżwach albo nawet baletu. Hokej to też gra ciałem, starcia pod bandami, efektowne bodiczki. O to w tym chodzi. Są odpowiednie normy nałożone przez IHF i tego trzymać się trzeba. Wiadomo, że należy karać niebezpieczną grę wysokim kijem, uderzanie czy kłucie trzonkiem kija oraz wszystkie ataki w okolice twarzy i szyi. A tak z czystej ciekawości, ile było tych wykluczeń? W 15 spotkaniach 334 minuty. 96 minut złapanych na własnym lodzie i 238 minut na wyjeździe - To zdecydowanie za dużo. Cóż mogę powiedzieć... Czasami zadaniem trenera jest też uspokajanie swoich podopiecznych i łagodzenie negatywnych emocji. Praktycznie od momentu, gdy z klubem rozstał się Andrej Sidorenko Unia przestała grać forecheckingiem. Jak będzie wyglądać to u pana? - Forechecking jak najbardziej, ale zależy to też od naszych rywali, od ich sposobu rozgrywania krążka. Ma pan rację, że ten styl pressingu jest skuteczny i czasami może być pożyteczny, ale czasami bywa odwrotnie. Dwa sezony temu w barwach Unii grał pana syn, Patrik. Co u niego słychać? - Po odejściu z Unii Patrik grał w ekstralidze słowackiej, w drużynie HK 31 Kezmarok, jednak w zeszłym sezonie ten klub spadł do pierwszej ligi, a Patrik powrócił do Czech. Tegoroczny sezon rozpoczął w Vrchlabi, później złapał kontuzję i odbudował się w drugoligowym Hodoninie. Ta drużyna chce awansować w tym sezonie o klasę wyżej. Rozmawiał: Radosław Kozłowski