Tyszanie rozpoczynali sezon w roli obrońców tytułu i głównego faworyta. Rundę zasadniczą zakończyli na drugim miejscu za Tauronem KH GKS-em Katowice, ale to z Cracovią przyjdzie im walczyć w finale. Żeby zdobyć złoto muszą przełamać finałowy kompleks krakowian - nie wygrali z nimi żadnego z sześciu w ostatnich 13 latach. Mirosław Ząbkiewicz, Interia: Skład finału jest dla pana zaskoczeniem? Mariusz Czerkawski, były zawodnik klubów najlepszej hokejowej ligi świata - NHL, wielokrotny reprezentant Polski i olimpijczyk: - Na pewno większość była zdania, że do finału awansują katowiczanie. Okazało się, że dały o sobie znać pewne błędy popełnione przez nich jeszcze wcześniej, może jeszcze w trakcie sezonu zasadniczego. Widać było słabszą dyspozycję od turnieju Pucharu Polski, podczas którego nieobecny był też trener Tom Coolen. Od tego momentu nie mogli odzyskać formy z pierwszej części rozgrywek. I kto wie, może brak solidnego treningu podczas grudniowej przerwy sprawił, że trzecie tercje w ich wykonaniu w play-offach nie były już tak energetyczne jak wcześniej? - Cracovia wzmacniając się przed samymi play-offami, zgodnie zresztą z regulaminem, jest już inną drużyną niż w sezonie zasadniczym. Trener Rohaczek ma duże doświadczenie, od wielu lat jest przecież czołowym trenerem w naszej lidze, i wiedział, jak poukładać zespół. Inna sprawa, i trzeba to przyznać, że nie jest łatwo znaleźć dobrych zawodników w styczniu. - Dlatego obecność Cracovii w finale nie do końca jest zaskoczeniem. Gdyby w finale Stoczniowiec miał zagrać z Jastrzębiem, to mówilibyśmy o zaskoczeniu. Tyszanie awansowali po solidnej walce ze Stoczniowcem, a później po siedmiomeczówce z Podhalem i potwierdzili to, co pokazywali przez cały sezon: że zasługują na grę w finale. Potwierdzili w siódmym meczu z Podhalem, że ciężka praca i szeroka ławka dają efekty. Teraz w drodze po złoto muszą zdjąć klątwę - jeszcze nigdy nie pokonali Cracovii w finale. Są w stanie? - Cracovia na pewno nie jest wymarzonym rywalem GKS-u. Na szczęście trener Gusow nie zaznał goryczy porażek z nią w finale, więc myślę, że tym razem rywalizacja obu zespołów może wyglądać inaczej. Hokeiści Cracovii mieli zdecydowanie łatwiejszą przeprawę w drodze do finału. Z Jastrzębiem rozprawili się w czterech meczach, a z Tauronem w sześciu, z kolei tyszanie mają już w nogach czternaście meczów w play-offach. Trener Gusow przekonuje, że to nie będzie miało znaczenia, a co panu mówi doświadczenie? - Powiem szczerze, że jeżeli byłbym trenerem czy zawodnikiem, to wolałbym łatwiejszą drogę, ale ona też nie daje gwarancji sukcesu. Atutem tyszan może być to, że rozpoczną finał będąc w trybie meczowym. To, w jaki sposób się podnosili w rywalizacji ze Stoczniowcem, a później z Podhalem i walczyli, gdy na szyi już zaciskała się im pętla, z pewnością wzmocniło zespół. - Część graczy GKS-u wciąż nosi ciężar dawnych przegranych i bardzo chce go zrzucić. Z drugiej strony nie sądzę, żeby porażki w minionych latach miały odegrać jakąś rolę tym razem, bo w składzie są również nowi zawodnicy, którzy tego nie doświadczyli, podobnie jak trener. Może mieć to większe znaczenie motywacyjne dla hokeistów Cracovii, bo mogą sobie powiedzieć: Panowie, pokonaliśmy ich w finale nie raz ani dwa i teraz też możemy. Teoretycznie kto ma większe atuty? - Oczywiście kibicuję moim, bo wychowałem się w Tychach, tu zaczynałem i kończyłem karierę. Chciałbym postawić na Tychy, ale walka może być bardzo wyrównana. Wydaje mi się, że w tym momencie nie ma już faworyta. Zgodzi się pan z opinią, że pierwszy mecz będzie szczególnie ważny dla Cracovii, bo chcąc zdobyć tytuł, przynajmniej jeden mecz musi wygrać na wyjeździe, a właśnie ten pierwszy będzie jej najłatwiej? - Można tak powiedzieć. Oczywiście, krakowianie wyjdą na pierwszy mecz bardzo głodni zwycięstwa, dawno nie grali i mogą mieć o wiele więcej energii. Nie zapominajmy jednak, że Tychy grają u siebie, na dodatek po dobrym meczu, w którym nie było widać po nich większego zmęczenia. W ostatnim spotkaniu z Podhalem wyszli na lód w niezłym gazie i niesamowicie zmotywowani. Podejrzewam, że jest duża szansa na to, że obie drużyny wygrają przynajmniej po jednym meczu na wyjeździe. Pytanie tylko w jakiej konfiguracji? Raczej potrzeba będzie sześciu, a nawet siedmiu spotkań. Zapowiadają się "ciasne" mecze. Albo będą dogrywki, albo o zwycięstwie przesądzi jedna bramka. Nie można wykluczyć, że seria zakończy się wynikiem 4-1, ale jeśli nawet, to poszczególne mecze będą wyrównane. Przy tych drużynach nie sądzę, by były łatwe spotkania, w których ktoś wygra dużą różnicą bramek. Dawno nie było tak ciekawych play-offów. - To prawda. Jedyne co mi się nie podoba, to fakt, że często strzelają gole obcokrajowcy. Na ostatnim meczu rozmawialiśmy o tym z Heniem Gruthem i popieramy postulaty Leszka Laszkiewicza, który wystąpił przeciwko pomysłowi wprowadzenia ligi open dla zawodników zagranicznych. W tym względzie jesteśmy innego zdania niż większość prezesów klubów, które chociaż już teraz mają wielu obcokrajowców, to jeszcze przeforsowały pomysł całkowitego zniesienia limitu ich sprowadzania. Przyznam - ręce nam opadły. Poziom w play-offach to jedno, a poziom naszego całego hokeja generalnie i reprezentacji, to drugie. Na pewno to, o czym mówił Leszek Laszkiewicz, miało sens. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz * Dłuższy tekst o lidze open z opinią Mariusza Czerkawskiego już wkrótce w Interii