Marek Ziętara prowadził w ostatnim sezonie MMKS Podhale Nowy Targ, a wcześniej święcił sukcesy z zespołem z Podkarpacia. Najpierw, jako asystent Milana Janczuszki, zdobył Puchar Polski (2010 r.), a później, już jako pierwszy trener, obronił to trofeum, a następnie poprowadził sanocką drużynę do pierwszego w historii klubu tytułu mistrza Polski. Dzięki tym sukcesom w 2012 roku został trenerem sezonu w plebiscycie Hokejowe Orły. Jak oceni pan pierwsze mecze finałowe? Marek Ziętara: - Było do przewidzenia, że będą na styku. O mistrzostwo grają w końcu dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego. Za nami dwa mecze, dwa różne mecze. To co przede wszystkim rzuca się w oczy, to bardzo twarda, ostra walka, ale takie są play offy. - W pierwszym meczu Tychy bardzo dobrze zagrały w defensywie, a do tego świetnie bronił Sztefan Żigardy. W drugim GKS zagrał ofensywnie i stworzył wiele sytuacji bramkowych. Gdyby wykorzystał jedną z nich i podwyższył na 2-0, mogłoby być po meczu. Tymczasem sanoczanie zamienili jedną z kontr na gola i mimo iż tyszanie byli lepszym zespołem, to przegrali. - Kluczowe role odegrali bramkarze i dalej tak będzie. Dawno nie widziałem tak dobrej gry bramkarzy i to zarówno jeśli chodzi o Sztefana Żigardy'ego, jak i Johna Murraya. Po dwóch meczach jest 1-1, ale w obu pierwszych spotkaniach Tychy miały dużą przewagę. Jest pan zdania, że to efekt różnicy potencjałów drużyn czy raczej kwestia taktyki przyjętej przez Sanok na wyjazdowe mecze? - Sanok miał ciężkie zadanie, bo grał dwa mecze na wyjeździe. Wiadomo - pełne trybuny. Mimo tego zrealizował swoje zadanie - wygrał jedno spotkanie. Teraz będzie gospodarzem i sądzę, że u siebie zagra inaczej, bo tak już jest, że u siebie gra się ofensywniej, dynamiczniej, z większym ciągiem na bramkę, a na wyjazdach defensywniej. Tychy mają cztery naprawdę bardzo silne piątki. Przecież w czwartej grają reprezentanci Polski. Podejrzewam jednak, że teraz sytuacja się odwróci i to sanoczanie zagrają ofensywniej. Pierwszy atak Ciarko PBS Bank zgromadził dotąd ponad 250 punktów. Tymczasem w pierwszych dwóch meczach finałowych w ogóle nie punktował. Z czego to wynika? - Moim zdaniem nie można tego odbierać, jako dowód na to, że stracili formę. Rywale z pewnością wybadali najmocniejsze i najsłabsze strony Sanoka i doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ten atak to siła napędowa całej drużyny, dlatego z pewnością starają się zneutralizować ich siłę. Poza tym ci zawodnicy walczą, są widoczni, no i trzeba pamiętać o tym, że bramkarz GKS-u świetnie broni. - Dla mnie w ostatnim meczu decydująca była zmiana, jakiej dokonał trener Sanoka przed trzecią tercją. Do pierwszej piątki przeszedł Krzysiek Zapała, a Mahbod dołączył do Bayracka i Dantona. Zespół dostał tym samym dodatkowy bodziec i wydaje mi się, że właśnie dzięki temu w ostatniej tercji zagrał znacznie lepiej. Kto jest dla pana faworytem? - Obydwie drużyny wciąż mają szansę. Każdy, kto śledził pierwsze mecze, wie, że ciężko wytypować zwycięzcę w tym momencie. Decydować będą detale. Oczywiście, jeśli Sanok wygra teraz oba mecze u siebie, będzie w lepszej sytuacji. Pełne trybuny, efektowna oprawa meczów, także emocje są godne finału. Na dodatek atmosferę podgrzewają prowokacje. Sądzi pan, że mogą wpłynąć na to, kto zdobędzie złoto? - Cóż, w play offach wszystkie chwyty są dozwolone. Jeśli prowokacje pomagają zespołowi... Ważny jest efekt końcowy. Ale nie ma czego rozpamiętywać, w końcu nikt nie zrobił nikomu niczego strasznego. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz <a href="http://sport.interia.pl/plh/tabela-terminarz-wyniki-polskiej-ligi-hokejowej,tdId,405" target="_blank">Terminarz play offów oraz wyniki - sprawdź</a>