Nawet jeśli wygrana mistrzów Polski dziewięcioma golami nie zrobi na kimś wrażenia (wtedy gratulujemy samopoczucia), to różnica umiejętności indywidualnych i zespołowych na korzyść kielczan była porażająca. Choć to gospodarze powinni bardziej odczuwać trudny zakończonych zaledwie dziewięć dni temu mistrzostw Europy, to nie było tego po nich w ogóle widać. Na Euro z Kielc pojechało 12 zawodników, szesciu grało do samego końca, czterech zostało mistrzami Europy. Tymczasem ci, którzy grali w żółtych koszulkach, wyglądali jakby ostatnie dwa miesiące spędzili na Malediwach, a nie zagrali 10 meczów w dwa tygodnie, nie licząc sparingów i zgrupowań przed turniejem. Od początku kielczanie narzucili swoją grę i mieli w bramce Andreasa Wolffa. Pierwszego gola puścił dopiero w 6. minucie z karnego, pierwszego z gry w 8., a pomagała mu świetna obrona. Gdy Wolff zaliczał siódmą udaną interwencję przed przerwą, bramkarz Orlenu Wisły zderzał się z piłką po raz pierwszy (Stevanović). Kielczanie w tym momencie wygrywali 12-6 i wszystko mówiło, że mecz jest rozstrzygnięty. Nie chodziło o te sześć bramek, bo w piłce ręcznej to bardzo często niewiele, zwłaszcza w pierwszej połowie, ale to, że kielczanie mieli ogromną przewagę w ataku, zdobywali bramki w najróżniejszy sposób, mieli mnóstwo wariantów rozgrywania ataków i skutecznych egzekutorów. Szeroki wachlarz możliwości łączył się z defensywą, z której udawało się wyłuskiwać piłkę i zdobywać gole z kontr. W dodatku kielczanie znaleźli sposób na powstrzymanie płockiego rozgrywającego Niko Mindegii, najlepszego zawodnika gości, który w tym spotkaniu był mało widoczny. Trzy miesiące temu w Płocku to jego gola sekundę przed końcem dał Wiśle niespodziewane zwycięstwo z PGE Vive, tym razem Hiszpan mentalnie został w szatni, a te resztki co zostały na boisku, zostały zneutralizowane przez kielecką defensywę. Do przerwy było 15-7 i Płock mógł jeszcze powalczyć o lepszy wynik, na co wskazywałyby pierwsze cztery minuty po przerwie. Trzy gole z przodu i dwie interwencje Stevanovicia i iskierka nadziei mogła się na chwilę rozżarzyć. Na chwilę, bo przypomniał o sobie Wolff, Alex Dujszebajew i dwie kontry i zrobiło się 11 goli różnicy na korzyść mistrzów Polski. Pachniało totalną deklasacją, bo do końca zostało ponad 20 minut! Ale w takiej sytuacji forsowanie tempa nie miało sensu, choćby dlatego że w sobotę we Francji kielczanie grają w Lidze Mistrzów z Montepllier. Na "przyzwoite" rozmiary porażki zapracowali w płockiej bramce Stevanović (8 obron) a w ataku kołowy Igor Żabić (7 goli). Kielczanie wygrali 29-20 i wrócili na pozycję lidera PGNiG Superligi i jeśli ją zachowają do końca sezonu zasadniczego, a nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej, to zyskają handicap rozgrywania w rundzie finałowej decydującego o mistrzostwie Polski meczu przed własną widownią. lech PGE Vive Kielce - Orlen Wisła Płock 29-20 (15-7) Najwięcej bramek: dla PGE Vive - Arkadiusz Moryto 7, Władysław Kulesz 4, Mateusz Jachlewski 4, Julen Aginagalde 4, Blaż Janc 3, dla Wisły - Igor Żabic 6, Ziga Mlakar 4, Konstantin Igropulo 3, Philip Stenmalm 2.