Wynik jednak mógł być lepszy, bo "Biało-czerwoni" byli bliscy awansu do półfinału. Z Chorwatami prowadziliśmy nawet trzema golami, ale po przerwie nie udało nam się utrzymać przewagi. W dużo bardziej bolesny sposób wyślizgnęła nam się z rąk wygrana w meczu o piąte miejsce z Islandią. Zwycięstwo straciliśmy w samej końcówce. Mimo to Bogdan Kowalczyk widzi postęp w grze naszej kadry. INTERIA.PL: Zajęliśmy szóste miejsce na mistrzostwach na mistrzostwach Europy. Mamy się z czego cieszyć? Bogdan Kowalczyk (były selekcjoner reprezentacji): - To niewątpliwy sukces, przed turniejem taki wynik wzięlibyśmy go w ciemno, bo przecież mówiło się, że możemy przegrać trzy pierwsze mecze. Ostatecznie nasza grupa nie była grupą śmierci. Okazała się mocna, ale silniejsza była chociażby ta, z której odpadli Norwegowie, grając świetną piłkę No, ale w grze o półfinał prowadziliśmy z Chorwatami już trzema golami. Czyli można było ich pokonać. - Cztery zespoły, które grają o medale, przewyższają poziomem pozostałych. Chorwacja i Francja były od nas lepsze, tak samo jak Islandia odstawała od Hiszpanii i Danii. To nie znaczy, że nie mogliśmy wygrać w ćwierćfinale. Pierwsza połowa w spotkaniu z Chorwacją to był najlepszy handball w naszym wykonaniu na tym turnieju. W drugich 30 minutach rywale zaczęli po prostu lepiej grać. My nie nadążyliśmy za nimi. Zrobiliśmy postęp w porównaniu z poprzednimi mistrzostwami świata? Rok temu zajęliśmy dziewiąte miejsce. - To wciąż w miarę ten sam poziom. Po mistrzostwach świata mówiliśmy, że wynik jest lepszy niż gra. Tutaj można by powiedzieć to samo, ale po rezultatach poszczególnych meczów widać, że nieco zbliżyliśmy się do czołówki, a przy odrobinie szczęścia mogliśmy ograć zarówno Francuzów jak i Chorwatów. Widać już rękę trenera Michaela Bieglera w grze reprezentacji? - Trudno powiedzieć. Tak na dobrą sprawę, żeby to ocenić trzeba by znać wszystkie założenia taktyczne zarówno z obrony, jak i z ataku. Z pozycji widza to ciężkie, ale wydaje mi się, że bilans wychodzi lekko na plus. Cieszy mnie to, że postawił na młodych, a ci nie zawiedli. W kontekście kolejnych turniejów powinno procentować to, że na Euro egzamin zdali Chrapkowski, Łucak i Wyszomirski. O nowych twarzach w kadrze porozmawiamy za chwilę. Spytam jeszcze o trenera Bieglera. Czy pana zdaniem podczas meczu ma on jakikolwiek wpływ na zespół? Widać było, że przerwy brane przez niego w meczu z Chorwatami czy Islandczykami niewiele wnosiły do naszej gry. - To ciężko ocenić, bo nie znamy dokładnie założeń. W telewizji słychać tylko jego kilkunastosekundowe przemówienie. Rzeczywiście przerwy przez niego brane, nie zawsze przynosiły skutek. Najbardziej w naszej grze wkurzały przestrzelone rzuty karne. - Za to nie winiłbym trenera. Na strzelanie rzutu karnego szkoleniowiec nie ma żadnego wpływu. Przeważnie do tego elementu wybiera się skrzydłowych, bo są najlepiej wyszkoleni technicznie. Biegler też wybrał zawodników z tej pozycji, ale jak widać nie zawsze dawali radę. Może brakuje im odporności psychicznej? Drażniły też niewykorzystane okresy gry w przewadze. - To kwestia schematów, a na ich wypracowanie trzeba poczekać. Faktycznie, na razie nie mamy za wiele pomysłów na rozgrywanie ataku pozycyjnego. Trener Biegler tłumaczył, że podczas zgrupowań pracują głównie nad defensywą. Przyniosło to efekt, bo lepiej broniliśmy niż na mistrzostwach świata. Do tego pokazał się Chrapkowski. Wspominał już pan o młodych. Bieglerowi udaje się odmłodzenie kadry? - Wymieniłem wcześniej już trójkę, do której dołożyłbym też Syprzaka, który też spisał się nieźle, choć nie grał za dużo. Czterech zawodników to sporo, ale nie możemy tylko myśleć o Euro w Polsce. Za rok odbędą się mistrzostwa świata, które będą też początkiem kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Musimy zająć miejsce w pierwszej siódemce, aby mieć ułatwioną drogę do Rio de Janeiro. Rozmawiał: Krzysztof Oliwa