Przed meczem o trzecie miejsce organizatorzy w trakcie widowiskowego pokazu na otwarcie drugiego dnia puścili kawałek grupy "Queen" - "The show must go on", czyli mniej więcej "Przedstawienie musi trwać". Przypadku raczej nie było, bo drużyny które się tutaj spotkały są trochę za karę. Zwłaszcza taka Barca Lassa, która jak zawsze przyjeżdża po złoto i od czterech lat wraca bez trofeum. Na to przynajmniej liczyli kieleccy kibice - że zdołowani sensacyjnym odpadnięciem w półfinale z Vardarem Skopje Katalończycy będą mieć brązowe medale w głębokim poważaniu. Trudno powiedzieć, co naprawdę gracze Barcy mieli w głowie, ale nawet jeśli planowali już wakacje na Malediwach, to swoje grali. Poziom prezentowany przez ten zespół jest tak wysoki, że nawet grając na pół gwizdka powinni wygrywać. W fazie grupowej byli bezapelacyjnym liderem, a kielczanie w drodze do Final Four mieli bilans 9 wygranych, ale i 9 porażek. I początek meczu na to wskazywał - kilka szybkich bramek z obu stron i remis 3-3 w 4. minucie. A potem, jak w sobotę przeciwko Veszprem - koncert bramkarza rywala. Perez de Vargas odbija pięć kolejnych rzutów i Barca odskakuje na 8-4. I choć do końca pierwszej połowy działo się mnóstwo, były dwie podwójne kary dla kielczan, kontrowersyjne decyzje sędziów, świetne parady i Vargasa, i Cupary w kieleckiej bramce, to przewaga 4-5 goli ani drgnęła. Do szatni kielczanie schodzili tracąc cztery trafienia, ale znów dystans - nie bramkowy tylko jakościowy - nie był nie do odrobienia. 20 bramek straconych w pół godziny to kosmicznie dużo, nawet z Barceloną, ale ten element też można poprawić. A na szczęście od strony sportowej dobrą zmianę dał w bramce Filip Ivić i mistrzowie Polski zaczęli mieć wiatr w plecy, a sędziowie totalnie się pogubili. Pozwalali Barcelonie na wiele, gwizdali w dziwnych momentach, aż w końcu nieoczekiwanie wyrzucili trzech zawodników na trybuny i przeciwnik grał minutę i 47 sekund bez trzech, a potem jeszcze dwie minuty bez dwóch graczy. Ale i to nie pomagało, bo okazało się, że dla Barcelony jest inna interpretacja gry na czas. Z dwóch bramek faworyci wrócili do czterech i sprawa brązowego medalu była posprzątana. Kielczanie pierwszy raz wracają z Kolonii bez zdobyczy, ale czasami obecność na sportowym Olimpie jest wystarczającą nagrodą za trudny sezon. Leszek Salva Barca Lassa - PGE Vive Kielce 40-35 (20-16)