- Dopóki nie wyląduję w Warszawie, nie uwierzę - podkreśla w rozmowie z INTERIA.PL Jurasik. Przypomnijmy, że "Józek" został odsunięty od gry w katarskim klubie kilka tygodni temu. Usłyszał, że może wracać do Polski, ale klub nie oddawał mu paszportu. Aż do wczoraj, gdy przypomniał się w polskiej ambasadzie. - Byli zdziwieni, że jeszcze tu jestem. Gdy byłem tam ostatni raz, ustalenia dyplomatów z klubem były takie, że paszport ma natychmiast do mnie wrócić. Ale w czwartek nie oddali, w piątek i sobotę w Katarze mają wolne, a w niedzielę była powtórka z historii. W poniedziałek Polacy znów zadzwonili do klubu i zagrozili oficjalną interwencją naszego MSZ-u - opowiada były najlepszy prawoskrzydłowy świata. Tym razem reakcja klubu była błyskawiczna. Klub obiecał, że o godzinie 17 przywiozą mu paszport do hotelu. - Coś, czego niebyli w stanie załatwić przez dwa tygodnie zrobili w godzinę. Byli 20 minut przed czasem. Kupili mi też bilet powrotny na samolot - cieszy się Jurasik. Choć podróż ma trwać 14 godzin z siedmiogodzinnym czekaniem w Stambule, to zawodnik nie narzeka. - Najważniejsze, że wracam do domu. Jeszcze tylko jedno mnie nurtuje - o co im naprawdę chodziło, bo nawet nie raczyli mnie poinformować. Raczej nie o pieniądze, bo zapłacili za powrót, opłacali dwumiesięczny pobyt w drogim hotelu, a wiza wyjazdowa z Kataru kosztuje 10 euro... - dziwi się zawodnik. Wieczorem zawodnik ma być w Warszawie. Na rozwój wypadków czekał nie tylko Mariusz Jurasik. Sprawę monitorował Związek Piłki Ręcznej w Polsce. - Byliśmy w kontakcie z Mariuszem. Gdyby w poniedziałek znów nie dostał paszportu, byliśmy przygotowani uruchomić wszelkie możliwe kontakty, żeby pomóc zawodnikowi - mówi Jan Korczak-Mleczko, rzecznik ZPRP. W Doha nadal zostają zwolnieni z El-Jaish chorwaccy trenerzy z Ivicą Obrvanem na czele, ale czekają na zagwarantowane kontraktem pieniądze, których jeszcze nie dostali. - Oni nadal słyszą "maybe tomorrow", albo "insza`allah" - mówi Jurasik. Leszek Salva