Cracovia jak Hutnik Gdy po zakończeniu poprzednich rozgrywek okazało się, że siódma w tabeli Cracovia otrzyma w prezencie występ w Pucharze Intertoto, wielu rozpoczęło świętowanie. "Pasy" po raz pierwszy w historii miały się pokazać na arenie międzynarodowej. Niektórzy widzieli nawet w podopiecznych Stefana Majewskiego zwycięzców "Pucharu Lata", co miało dać w efekcie przepustkę do PUEFA. Ale byli i ostrożniejsi kibice. Sceptycy (a może realiści?), którzy przestrzegali przed pójściem "na żywioł". W Krakowie wciąż pokutował w pamięci przypadek Hutnika Kraków, który po spektakularnym sezonie 1995/1996 i zajęciu trzeciego miejsca w lidze awansował do Pucharu UEFA, aby w kolejnym spaść do drugiej ligi. Dwanaście lat później w ślady nowohuckiego klubu poszła Cracovia. Po klęsce w Intertoto i laniu od Białorusinów z Szachtara Soligorsk, poległa również na ligowym polu bitwy, zajmując 15., spadkowe miejsce. Wziąć się w garść i zapieprzać Czy pomiędzy przypadkami Hutnika i Cracovii należy się doszukiwać analogii? Czy w obu przypadkach nie przywiązano do rozgrywek europejskich zbyt wielkiej wagi? Robert Ziółkowski, który doświadczył spadku z drużyną z Suchych Stawów, a kilka lat później bronił barw ekipy z ulicy Kałuży, jest przekonany, że to tylko zbieg okoliczności. - Nie doszukiwałbym się analogii pomiędzy tymi przypadkami. To były zupełnie inne czasy, dziś nie ma co porównywać. Wtedy w Hutniku mieliśmy po prostu słabszą rundę i tyle - mówi popularny "Zióło", dziś grający trener Złomeksu Branice. Mówiąc o Cracovii, ożywia się znacznie bardziej. Przyznaje, że spadek drużyny Artura Płatka nie jest mu obojętny. - Oglądałem mecz z Lechem w telewizji i remis przyjąłem ze smutkiem. Przeżyłem to bardzo, bo Cracovia to mój klub. Wciąż śledzę jej poczynania, chodzę na mecze w Krakowie. To zaskoczenie, że klub o takim zapleczu musi pożegnać się z ligą. Typowano do spadku inne drużyny, a spadły wielkie firmy - przyznaje 33-letni Ziółkowski. Czy liczy na degradację ŁKS za brak licencji i udział w barażach? - Raczej nie. Trzeba liczyć tylko na siebie. Poza tym w klubie są doświadczeni ludzie, którzy wiedzą, co robić. Najważniejsze to zatrzymać piłkarzy i walczyć o awans - podkreśla i radzi, by w trudnej sytuacji nie kierować się emocjami. - Zawsze spadek drużyny, w której się grało, i którą się kocha, to przykra sprawa. Ale teraz najgorsze, co może się przydarzyć "Pasom", to "gorące głowy". Trzeba zrozumieć, że życie biegnie dalej. Po prostu wziąć się w garść i zapieprzać - apeluje "Zióło". Sędziowie mylili się często Jedną eksponowanych przyczyn spadku Cracovii są sędziowskie pomyłki, których dość sporo nagromadziło się przez cały sezon. Na swojej oficjalnej stronie klub przedstawił całe zestawienie "kiksów" popełnionych przez arbitrów, jednocześnie stanowczo się im przeciwstawiając. "Pomyłki sędziowskie mogą się zdarzać , jednak skala tych pomyłek na niekorzyść naszego klubu była nieproporcjonalnie większa niż w przypadku dowolnego innego zespołu Ekstraklasy" - głosi komunikat zamieszczony na www.cracovia.pl. Kto i kiedy popełniał błędy na niekorzyść "Pasów"? Takich sytuacji doliczono się co najmniej sześciu. Wśród arbitrów krzywdzących Cracovię wymieniani są: Piotr Pielak, Piotr Siedlecki, Mirosław Górecki, Piotr Wasielewski, Dawid Piasecki i Marcin Borski. Lista "grzechów" jest naprawdę pokaźna: od anulowanych bramek, poprzez pochopnie pokazywane kartki, nieodgwizdane faule, aż po przymykanie oka na spalone, po których bramki dla Lecha zdobywał Hernan Rengifo. Nie ma sensu wyliczać ile punktów więcej miałaby Cracovia, gdyby nie pomyłki rozjemców. Byłoby ich kilka, może nawet kilkanaście. W każdym razie przy Kałuży nikt nie rozpaczałby dziś z powodu spadku. Błędy jednak zostały popełnione, a działacze "Pasów" nie zamierzają siedzieć z założonymi rękami. Za nieudolność arbitrów żądają zadośćuczynienia. "Cracovia rozważy podjecie kroków prawnych zmierzających zarówno do nałożenia sankcji dyscyplinarnych na sędziów, jak i do uzyskania stosownych zadośćuczynień i odszkodowań, w tym także w drodze procesów sądowych" - tak brzmią końcowe wersy komunikatu wydanego przez klub. Nie było hitów Oczywiście nie tylko sędziowie sprawili, że przez cały sezon Cracovia uciułała zaledwie 30 punktów. Winę za taki stan rzeczy ponoszą również trenerzy i zarząd klubu. Wiele osób z niedowierzaniem kręciło głową widząc stabilny finansowo klub z tradycjami w ogonie stawki. Bo patrząc na warunki, jakie stworzone zostały trenerom i piłkarzom ciężko uwierzyć, że nie znalazł się przynajmniej w środku tabeli. Okienko transferowe przed sezonem 2008/2009 były przełomowe jeśli chodzi o jedną rzecz. Prezes klubu, profesor Janusz Filipiak zaczął wydawać pieniądze na transfery. Latem 2008 roku klub dokonał rekordowego zakupu, kupując z Jagiellonii Białystok Marka Wasiluka. Reprezentant młodzieżówki kosztował prawie milion złotych i zdaniem trenera Stefana Majewskiego miał wkrótce zabłysnąć w lidze. Oprócz niemal dwumetrowego piłkarza klub zasilili również Sławomir Szeliga i Bośniak Semjon Milosević. Z "Pasami" pożegnał się skonfliktowany z Majewskim Marcin Bojarski, który wybrał Piasta Gliwice. Zimą 2008, już za kadencji Artura Płatka kurek z kasą na transfery został znów odkręcony. Na Kałuży trafili Bartosz Ślusarski, Paweł Sasin, Mariusz Sacha, Łukasz Mierzejewski, Łukasz Derbich, Damian Misan i Maciej Murawski. Po takich wzmocnieniach młody szkoleniowiec Cracovii miał utrzymać drużynę w ekstraklasie. Rzeczywistość okazała się jednak znacznie inna, niż oczekiwania. A z dziesięciu transferów jakich dokonali Majewski z Płatkiem do średnio udanych zaliczyć można przyjście Szeligi, Ślusarskiego, Sachy i Derbicha. O hitach transferowych nie ma mowy, a o porażki przy zakupach widać gołym okiem. Wystarczy spojrzeć na dokonania boiskowe pozostałej szóstki. Zawiodła stara gwardia Ci którzy byli już w Cracovii wcześniej również nie wspięli się na wyżyny swoich umiejętności. Sezon do udanych mogą zaliczyć właściwie tylko dwaj zawodnicy. Dariusz Pawlusiński oraz Marcin Cabaj. Ten pierwszy w wieku 31 lat rozegrał sezon swojego życia strzelając aż 10 goli w lidze. Drugi wreszcie pokazał, że może grać równo i pewnie bez głupich błędów, jakie przydarzały mu się wcześniej. Reszta? Pochwał raczej się nie doczeka. Wszyscy pozostali piłkarze grali poniżej oczekiwań, również poniżej umiejętności. Dotychczasowy lider zespołu, Arkadiusz Baran w rundzie jesiennej długo zmagał się z kontuzją kręgosłupa. W zimie przeszedł operację, lecz do tej pory nie wrócił do dawnej dyspozycji. Doświadczony Paweł Nowak miał kilka udanych występów, lecz bywało że wtapiał się w szarość i na boisku. Był bezproduktywny i zupełnie niewidoczny. Również Piotr Polczak, tak często powoływany przez Leo Beenhakkera nie potrafił swoją grą pokazać kibicom Cracovii, dlaczego to właśnie jego wybiera do reprezentacji Polski Holender. Forowana wcześniej przez Stefana Majewskiego klubowa młodzież nie zaznaczyła swej obecności na boisku. Bartłomiej Dudzic zatracił gdzieś szybkość i chęci do gry (mecz z GKS Bełchatów), a Mateusz Klich i Karol Kostrubała nie potrafili czasem nawet przebić się do meczowej "18". Co dalej? Decydującym dniem dla Cracovii może okazać się środa. Wtedy okaże się, czy ŁKS faktycznie zostanie zdegradowany za brak licencji na grę w ekstraklasie. Jeśli decyzja zarządzającej ligą Ekstraklasy S.A. utrzyma się w mocy, "Pasy" zagrają w barażach. Uwzględnienie odwołania łodzian oznacza co najmniej roczną banicję w I lidze. Na dzień dzisiejszy nie wiadomo, czy drużynę wciąż prowadzić będzie trener Artur Płatek. Pytany o to tuż po meczu w Poznaniu, nie potrafił odpowiedzieć. Wspomniał jedynie o rachunku sumienia. Znak zapytania należy postawić również przy kilku piłkarzach Cracovii. Tajemnicą poliszynela jest, że Bartosz Ślusarski zabezpieczył swój kontrakt odpowiednią klauzulą, na wypadek spadku i może odejść latem. Tak samo jak Paweł Nowak, któremu wygasa kontrakt. Dariusz Pawlusiński, choć zapowiadał zakończenie kariery w przypadku spadku z ligi, raczej nie będzie narzekał na brak ofert. Prezes klubu Janusz Filipiak zapowiadał, że nie pozwoli latem odejść żadnemu z piłkarzy, ale wciąż nie jest pewne, czy dotrzyma słowa. Kibiców Cracovii czeka teraz kilka dni niepewności i modlitwy o to, żeby oznaczające nadzieję światełko w tunelu nie okazało się nadjeżdżającym pociągiem.