Artur Boruc musi zwalczyć koszmary Bratysławy i Belfastu znów błyszcząc klasą z Euro 2008. Wspomnienie mistrzostw Europy powinno odżyć też w śpiącym Rogerze Guerreiro, który ma zagrywać brazylijskie piłki otwierające drogę napastnikom, nie unikając boiskowej harówki na równi z całą resztą. Niech Jakub Błaszczykowski przypomni sobie mecz z Czechami, gdzie był nie tylko duszą i motorem napędowym tej drużyny, ale też bezwzględnym egzekutorem dla jednego z najlepszych bramkarzy świata. Ebi Smolarek, piłkarz bez klubu, ma chwilę, by zapomnieć o tym co złe i odnaleźć w nieszczęściu swoje szczęście. Wystarczy też, by nowy obywatel Ludovic Obraniak zademonstrował tą samą skuteczność co w debiucie. I tak można mówić o każdym z nich, bo też wielu staje przed życiową szansą, niektórzy ostatnią (Michał Żewłakow, Jacek Krzynówek Krzynówek, Marek Saganowski). Niech wykorzystają ją dla siebie, przeżywającego osobisty dramat Marcina Wasilewskiego, a także dla kibiców. W czterech meczach z Irlandią, Słowenią, Czechami i Słowacją drużyna Beenhakkera zdobyła dotąd cztery punkty, teraz w rewanżach musi zgromadzić ich co najmniej 10 - to najlepiej oddaje skalę problemu, przed jakim staje reprezentacja Polski. Ale gracze Leo wiedzą, że sami są sobie winni. Poza znakomitym meczem na stadionie Śląskim z faworytami grupy: w trzech pozostałych spotkaniach zrobili, co można, by sprawy stanęły na ostrzu noża. Ze Słowenią we Wrocławiu i ze Słowakami w Bratysławie nie umieli obronić prowadzenia, w Belfaście zagrali katastrofalnie i choć dwa ostatnie pojedynki były osobistą klęską Boruca, wina spada na wszystkich. Dziś nie chodzi już o szukanie winnych, ale atutów, którymi można by te winy zmazać. Sytuacja w grupie 3 jest wręcz niewiarygodna. Czesi i Polacy - czyli drużyny losowane do eliminacji z dwóch najwyższych koszyków wyprzedzają po sześciu meczach jedynie San Marino. Do Słowaków zespół Beenhakkera traci aż pięć punktów. Dlatego w sobotę, na Śląskim zwycięstwo nad Irlandią Płn. jest obowiązkowe, a w tyle głowy trzeba będzie nosić nadzieję, że w Bratysławie bijący się o swoją ostatnią szansę Czesi odbiorą punkty Słowakom. Sobotnie zwycięstwa Polski i Czech byłyby ideałem, doprowadzając do awansu drużynę Beenhakkera na pozycję wicelidera z dwoma punktami straty i perspektywą bezpośredniego starcia ze Słowakami w Chorzowie (14.10). Cała trudność polegałaby wtedy na tym, by te dwa punkty straty do Słowacji utrzymać do ostatniej kolejki. Trzeba więc zdobywać tyle samo w wyjazdowych starciach w Mariborze i Pradze, co Słowacy w łatwiejszych meczach: na wyjeździe z Irlandią Płn. i u siebie ze Słoweńcami. Oczywiście, swoje nadzieje i szanse na awans mają dziś wszyscy poza San Marino. A Czesi i Słoweńcy grają jeszcze z outsiderem i trzy punkty właściwie mogą sobie dopisać. Wyjazd reprezentacji na mundial w RPA jest potrzebny nie tylko jej samej, ale dogorywającej w konwulsjach polskiej piłce. Kluby ekstraklasy zanotowały tego lata najbardziej zawstydzający występ w całej historii europejskich pucharów. Leo Beenhakker trzyma w rękach ostatnią deskę ratunku. Dla wszystkich, także dla siebie, bo chwila porażki w tych eliminacjach wyznaczy datę jego rozstania z Polską. Nasza piłka przypomina żywego wisielca nad przepaścią. Lina jest cienka, niemal jak nitka, po której przy maksymalnej koncentracji można się wydostać na brzeg i ocalić. Łatwiej jednak runąć w dół. A wtedy fenomen nazywany polskim futbolem przestanie istnieć i to nie w sensie przenośnym, ale dosłownym (przez kolejne trzy lata drużyna narodowa nie zagra meczu o punkty). Na 34 miesiące przed finałami mistrzostw Europy w Polsce będzie trzeba grać żałobnego marsza i wybrać się na pogrzeb, a potem zacząć wszystko od nowa z uczepionymi u steru grabarzami z PZPN. Wszystko może się skończyć już w sobotę, ale też w sobotę wszystko może się zacząć. Czytaj też Wybierz skład razem z Leo! 5 cudów i 5 żenad w wykonaniu reprezentacji Polski Kołtoń: Leo, nasz przyjaciel Orły: Odrobić to, co stracono w Bratysławie Trzy warianty dla reprezentacji Polski