Dwa hiszpańskie zespoły - Real Madryt i FC Barcelona - są już w półfinale Ligi Mistrzów, trzy kolejne - Athletic Bilbao, Atletico Madryt, Valencia CF - powalczą w czwartek o awans do półfinału Ligi Europy. Przedstawiciele Primera Division dawno nie zdominowali w takim stopniu europejskich pucharów. Jeszcze kilka lat temu w końcowych fazach Ligi Mistrzów aż roiło się od angielskich zespołów, ale przełożyło się to na zaledwie jedno wywalczone trofeum w ciągu poprzednich sześciu sezonów (Manchester United 2007/08). Trzeba nie lada fantazji, by wyobrazić sobie, że w tym roku Hiszpanie nie zgarną obydwu pucharów. Również w samej Primera Division zapowiada się emocjonująca końcówka. Nie tylko dlatego, że Real może już sobie pozwolić tylko na jedną wpadkę, jeśli nie chce oddać mistrzostwa Barcelonie. Jeszcze bardziej interesująco robi się nieco niżej w klasyfikacji. O miejsca od trzeciego do szóstego - gwarantujące występy w pucharach - walczą Valencia, Malaga, Osasuna, Levante, Atletico, Sevilla i Espanyol. Tego, kto ostatecznie znajdzie się poza strefą Ligi Mistrzów i Ligi Europy, czeka bardzo ponura przyszłość. Real i Barcelona przesiąknięte stylem swoich trenerów Real i Barcelona mogą się obawiać wyłącznie jednego - odejścia swoich trenerów. Najlepsi piłkarze z dnia na dzień nie znudzą się kopaniem dla Barcelony czy Realu, żadnemu z tych klubów nie grozi również bankructwo, ale w przypadku totalnej klęski, jaką dla którejś z tych drużyn byłby brak triumfu w którychś rozgrywkach, Pep Guardiola albo Jose Mourinho mogą uznać, że czas wyruszyć na podbój innej ligi. Paradoksalnie - również całkowity triumf nad rywalem może skłonić któregoś z trenerów do poszukiwania nowych wyzwań. A obaj szkoleniowcy odcisnęli tak wyraźne piętno na swoich drużynach, że ich odejście wiązałoby się z wielkimi zmianami i - przynajmniej przejściowym - sporym chaosem. Real Mourinho to mieszanina strzelców wyborowych i boiskowych zabijaków, drużyna zaprogramowana na masowe zdobywanie bramek po błyskawicznie konstruowanych natarciach. Barcelonę Guardioli cechuje wyjątkowa niechęć do dzielenia się piłką z rywalami, tysiące krótkich podań i niemożliwy do zniesienia pressing. Nowi szkoleniowcy wnieśliby nowe pomysły i rozwiązania taktyczne. Czy nie zniszczyliby tego, co w obu zespołach najbardziej śmiertelne? Na pewno budowa drużyny pod własną koncepcję musiałaby potrwać, szczególnie w zespołach tak przesiąkniętych stylem Mourinho i Guaridoli. Co musiałoby, przynajmniej przejściowo, odbić się na wynikach. Malaga zdetronizuje Valencię? Zmiana trenera wydaje się nieunikniona w Valencii. Kibice stracili cierpliwość do Unaia Emery'ego i od kilku tygodni po każdej kolejnej kompromitacji domagają się jego dymisji. Rozczarowanie trenerem z trudem kryją władze klubu. Pytanie brzmi: z czym Emery pozostawi Los Ches? Pomimo zniwelowania znacznej części zadłużenia i zdobycia korzystnego kredytu na dokończenie budowy nowego stadionu w zamian za oddanie terenów obecnego boiska, sytuacja finansowa Valencii nie jest godna pozazdroszczenia. Triumf w Lidze Europy, gwarantujący kilka milionów euro premii oraz korzystną pozycję w negocjacjach ze sponsorami, byłby w Valencii mile widziany, ale absolutnym priorytetem jest awans do Ligi Mistrzów. Występy w tych rozgrywkach generują jedną czwartą budżetu Valencii - 20-25 mln euro. Jeśli "Nietoperze" nie zdołają obronić miejsca w pierwszej czwórce tabeli - a wydają się na najlepszej drodze do tego, by je stracić - będą musieli salwować się sprzedażą kolejnych piłkarzy. Przede wszystkim dwójki reprezentantów Hiszpanii - Jordiego Alby i Roberto Soldado. Obecny sezon pokazuje wyraźnie, że Valencia potrzebuje wzmocnień by utrzymać pozycję trzeciej siły ligi. Znaczne osłabienia mogą skończyć się popadnięciem w przeciętność. Albo czymś jeszcze gorszym, jak uczy przypadek Villarrealu. Do zajęcia miejsca Valencii szykuje się Malaga, która dzięki opływającym w ropę właścicielom znad Zatoki Perskiej nie musi martwić się o <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a>. Prasa już spekuluje na temat kolejnych transferów sfinansowanych przez szejka. Wśród głównych celów wymienia się m.in. Borję Valero (Villarreal), Raula Albiola i Gonzalo Higuaina (obaj Real Madryt), Cristiana Tello (Barcelona). Wszystko uzależnione jest od tego, czy drużyna Manuela Pellegriniego zagra w Champions League. Jeśli tak, Abdullah Al-Thani szerzej odkręci kurek z pieniędzmi. W dodatku nowych zawodników można będzie kusić nie tylko sowitymi kontraktami, ale i grą w elitarnych rozgrywkach. Od miejsca w tabeli podobno zależą również losy Pellegriniego. Turecka prasa jest przekonana, że Chilijczyk zostanie zwolniony, jeśli Malaga wypadnie poza pierwszą czwórkę. Przedstawiciele Al-Thaniego podobno kontaktowali się już z Fatihem Terimem, który miałby być następcą Pellegriniego. Zmierzch tradycyjnych potęg? Sezon bez pucharów - przynajmniej Ligi Europy - może mieć katastrofalne skutki dla Sevilli i Atletico, tradycyjnych reprezentantów ligi hiszpańskiej w europejskich rozgrywkach. Brak środków na wzmocnienia, odejście największych gwiazd i coraz mniejsze szanse na podjęcie walki z rywalami w przyszłym roku to najbardziej prawdopodobny scenariusz dla tego, kto skończy sezon poniżej szóstej pozycji w klasyfikacji. Ten, kto teraz zajmie miejsce w pucharach - starają się o to również Osasuna, Levante czy Espanyol - ma szanse na dłużej zadomowić się w czołówce tabeli. Doskonale zdają sobie z tego sprawę Jose Maria del Nido, prezydent Sevilli, oraz Fernando Roig, właściciel broniącego się przede spadkiem Villarrealu, do niedawna wspólnie nawołujący do zmiany sposobu podziału wpływów z transmisji telewizyjnych. W ostatnich miesiącach obaj "rewolucjoniści" wymownie zamilkli. Na jeszcze niedawno proponowanych przez nich zmianach Sevilla i Villarreal mogłoby teraz wiele stracić. Oba te kluby i tak zarabiają na transmisjach meczów znacznie więcej od Levante, Osasuny czy Espanyolu, w dodatku niezależnie od tego, czy skończą od nich sezon niżej w tabeli. A to właśnie te drużyny, a nie Real i Barcelona, którym Del Nido i Roig chcieli ograniczać przychody, stają się teraz bezpośrednimi rywalami Sevilli i Villarrealu. Rozgrywki ligowe może sobie za to odpuścić Athletic Bilbao - finał Pucharu Króla i tak gwarantuje Baskom występ w przyszłorocznej Lidze Europy, a do strefy Ligi Mistrzów tracą oni zbyt wiele punktów. Ale "Lwy" to bez wątpienia kolejny zespół, który w następnym sezonie będzie celował w czołówkę tabeli. Czołówkę, w której robi się coraz ciaśniej. Końcowy układ tabeli będzie miał zatem niebagatelny wpływ nie tylko na najbliższy sezon. Primera Division wkracza w decydującą fazę. Tego, kto przegra, czeka poważne oszczędzanie i dezercja najlepszych piłkarzy, w dodatku po marnych cenach, bo te najbardziej podbijają występy w pucharach. Odbudowa utraconej siły może potrwać lata. Drużyna 31. kolejki Primera Division według INTERIA.PL: Jedenastka kolejki: Fabricio (Betis) - Daniel Estrada (Real Sociedad), Jose Antonio Dorado (Betis), Gerard Pique (Barcelona), Filipe Luis (Atletico) - Jesus Navas (Sevilla), David Zurutuza (Real Sociedad), Diego (Atletico), Andres Iniesta (Barcelona) - Gonzalo Higuain (Real Madryt), Cristiano Ronaldo (Real Madryt) Ławka rezerwowych: Mario Fernandez (Racing), Guilherme Siquiera (Granada), Angel Lafita (Saragossa), Jose Reyes (Sevilla), Antoaine Griezmann (Real Sociedad), Karim Benzema (Real Madryt), Radamel Falcao (Atletico) Nagroda im. Stowarzyszenia Nekromantów - Manolo Jimenez. Trzy zwycięstwa z rzędu Realu Saragossa i już tylko cztery punkty straty do bezpiecznej pozycji w tabeli? Gdybyśmy żyli w średniowieczu, trenerem Saragossy zainteresowałaby się Hiszpańska Inkwizycja. Rozkładający się zespół, pozbawiony duszy, nagle zaczął wygrywać, głównie w końcówkach i po heroicznych bojach. Jimenez ewidentnie zdołał wlać w Saragossę, skazywaną na upadek i zapomnienie, wolę życia.