"Trafiliśmy na dwa zespoły najsłabsze w swoich koszykach. Dodatkowo sprzyja nam kalendarz gier. Musimy wygrać z Austrią, a pojedynek z Chorwacją będzie rozstrzygający" - przyznał legendarny bramkarz reprezentacji Polski. Czy nie sądzi Pan, że nadarza się wreszcie okazja, aby pokusić się o historyczne zwycięstwo z Niemcami? Jan Tomaszewski: A po co mamy teraz pokonać Niemców? To oni muszą się martwić, jak z nami wygrać, bo każdy inny wynik, jak ich zwycięstwo, przyjęty zostałby w Europie jako sensacja. Na razie trzeba wyjść z grupy, a żeby to uczynić, trzeba grać z precyzją i wyrachowaniem. Mam trochę pretensje do Beenhakkera, po tym jak powiedział publicznie, że na turniej jedziemy po złoto. Za czasów Engela też mieliśmy przywieźć Puchar Świata z mundialu, a przywieźliśmy "Puchar Goryczy". To były słowa tylko mobilizujące naszych rywali. Niemcy jednak nie grają ostatnio najlepiej. Na zakończenie eliminacji przegrali wyraźnie 0:3 u siebie z Czechami, a lider zespołu Michael Ballack nie grał w ogóle ostatnie pół roku w piłkę i w najbliższym czasie trudno mu będzie przebić się do podstawowego składu Chelsea. Z Niemcami to trzeba wygrać, ale dopiero w finale, a nie w grupie! Ja współczuję Rumunom, że będą grać w grupie "śmierci". Typowałem ich na "czarnego konia" imprezy, a atak będą musieli grać na 200-300 procent swoich możliwości w każdym meczu, jeśli myślą o awansie do ćwierćfinałów. I dlatego właśnie chyba warto im kibicować. Jeśli w takiej uda im się z takiej grupy wywalczyć awans, to przecież mogą w kolejnej rundzie być rywalem Polaków... Bardzo na to liczę. Od ćwierćfinałów to będzie już zupełnie inna gra. Jeden mecz, który musi wyłonić zwycięzcę. Jeżeli chcemy się liczyć w Europie musimy grać jak równi z równym. Rozmawiał: Rafał Dybiński