15 kolejnych zwycięstw, aż 35 meczów bez porażki - w półfinale Pucharu Konfederacji serie Hiszpanów jednak się załamały. I to na Amerykanach, z którymi nie przegrali nawet w najgorszych czasach. Dziś przeżywają czasy najlepsze, są mistrzami Europy, a jednak ich marzenia o finale z Brazylią prysły jak bańka mydlana. Amerykanie dokonali już drugiego cudu w tym turnieju. Przegrali dwa mecze w grupie tracąc w nich sześć goli, ale triumf z Egiptem dał im półfinał. Teraz strzelili dwa gole drużynie, która straciła dwie bramki w 15 ostatnich meczach. Gwiazdy Realu, Barcelony, Liverpoolu i Arsenalu nie były może całkiem bezradne, bo drużyna del Bosque oddała 29 strzałów, ale zaledwie osiem razy trafili w bramkę. Amerykanom wystarczyły dwa celne strzały - tyle mówią uwielbiane przez nich statystyki, o nieuwielbianej przez nich piłce nożnej. Gracze del Bosque są być może zmęczeni sezonem ligowym, ale wygrać dzisiejszy mecz chcieli bardzo. Poza błędami drużyny, zdecydowały te indywidualne, najpierw Capdevilli, potem Ramosa, który nie uwolni się już chyba od opinii najzdolniejszego "kiksiarza" wśród wszystkich obrońców świata. Ci, którzy uwielbiają sensacje mają moment satysfakcji. Finał Brazylia - Hiszpania wydawał się oczywisty. Oby tylko w niedzielę gracze USA znów zagrali w takim stylu, wtedy skutki dzisiejszej niespodzianki nie będą bolesne dla wielbicieli ładnej piłki. Niepewne wydaje się już nawet to, kto będzie finałowym rywalem Amerykanów. Włochy, Hiszpania i Brazylia - trzy potęgi miały być gwiazdami półfinałów Pucharu Konfederacji. Pierwsi już są w domu, drudzy właśnie przegrali, nadzieją futbolowych imperiów zostaje pięciokrotny mistrz świata. Ostatnia nadzieja w Brazylii, byśmy z tego turnieju zapamiętali coś poza sensacjami. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1735710">DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a>