Faza grupowa Pucharu Konfederacji posłużyła Hiszpanom do bicia rekordów. 15 kolejnych zwycięstw nie odniosła jeszcze żadna drużyna, ani Złota Jedenastka Węgier, ani Brazylia z Pele i Garrinchą. Triumfem nad RPA "La Roja" wyrównała też osiągnięcie Brazylii z lat 1993-96 (35 meczów bez porażki). Wiadomo jednak było od dawna, że dla Hiszpanów turniej zaczyna się dopiero w środę - półfinałowym starciem z "Canarinhos", Italią, bądź Egiptem. Najbardziej romantycznie byłoby zmierzyć się z pierwszymi - świat czeka na konfrontację drużyn symbolizujących to, co w piłce najlepsze. Ale ciekawa byłaby też gra z Italią, to mistrzowie świata byli ostatnim zespołem, którego Hiszpanom nie udało się pokonać (0:0 na Euro 2008 i awans po karnych). Drużyna Marcelo Lippiego, ze swoim wyrachowaniem i efektywnością, byłby chyba dla Hiszpanów testem najtrudniejszym. Vicente del Bosque musi się czuć dziwnie. Kiedy po ubiegłorocznych finałach mistrzostw Europy obejmował drużynę obawy były większe niż oczekiwania. Jego gracze mieli za sobą życiowy sukces, niewiele więcej było już do wygrania, zwłaszcza dla nacji, która przez lata osiągnęła mistrzostwo w zaprzepaszczaniem swoich szans. Efektem gigantycznego sukcesu mogło być totalne rozprężenie, nie mam pojęcia jak trenerowi i piłkarzom udało się tego uniknąć. Del Bosque ciągle podkreśla, że to, co jest, to efekt tego, co było - czyli wychwala zasługi Aragonesa oceniając, że on sam nie osiągnął jeszcze nic. Nic nie osiągnął trener, który w 12 miesięcy pracy nie poznał nawet smaku remisu? Nic, bo celem del Bosque muszą być przyszłoroczne mistrzostwa świata. Serii, rekordów, pięknej gry nikt nie zechce pamiętać. CZYTAJ DALEJ I DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!