Po 26 kolejkach pościgu za obrońcą tytułu, Lech zajął w końcu pierwsze miejsce w tabeli Ekstraklasy. Być może w jakimś stopniu pomógł mu przypadek, zespół z Poznania zdobył gola w Chorzowie w doliczonym czasie gry, po tym jak sędzia nie zauważył faulu Manuela Arboledy. Zaledwie kilkadziesiąt sekund później nieoczekiwana zmiana miejsc na pozycji lidera się dokonała, gdy w derbach Krakowa Mariusz Jop strzelił samobójczą bramkę. Łzy i dramat Wisły, nieoczekiwane szczęście Lecha - jak to w piłce. Poznaniacy muszą jeszcze wygrać u siebie z Zagłębiem Lubin i po 17 latach będą mistrzem. Szanując ból kibiców i piłkarzy Wisły, mam wrażenie, że tytuł dla Lecha będzie lepszym rozwiązaniem dla zapyziałej polskiej piłki, która na swojego reprezentanta w Lidze Mistrzów czeka już 14 lat. Każdy bezstronny obserwator czuje, że między dwoma najlepszymi w tej chwili klubami w kraju istnieje duża dysproporcja. Wisła, która w ostatnich jedenastu latach była mistrzem Polski aż siedem razy, jest na fali opadającej. Ustawiczne porażki w eliminacjach Champions League znużyły i załamały jej właściciela Bogusława Cupiała. Nie widać w nim zapału i chęci, by na poważnie podjąć wyzwanie jeszcze raz. Poprzednią batalię do piłkarskiego raju próbował przeprowadzić najmniejszym nakładem sił. Stąd kontrakt dla Jopa, za którego nie trzeba było zapłacić grosza. Skończyło się na kompromitacji z Levadią Tallin. Czy teraz można było liczyć na więcej? Tymczasem wygłodniały sukcesów Lech buduje drużynę konsekwentnie. Sprzedaje piłkarzy tylko wtedy, gdy dostaje trudną do odrzucenia propozycję (Rafał Murawski odszedł do Rubina Kazań za 3,5 mln euro). Może tę stratę zrekompensuje Sergiej Kriwiec? Nie olśnił mnie dotąd, ale jest piłkarzem, który grał niedawno w Lidze Mistrzów z BATE Borysów, wczoraj jego strzał dał Lechowi pozycję lidera. Poznań ma teraz mocniejszy zespół, co udowodnił w bezpośrednich meczach z Wisłą (zwycięstwo i remis). Oczywiście sprawą niebanalną będzie opóźnienie wyjazdu Roberta Lewandowskiego - najlepszego strzelca ligi, który w niecałe dwa lata w Poznaniu stał się jej najjaśniejszą gwiazdą. Nie skończył jeszcze 22 lat, a wyrósł już tak wysoko ponad poziom Ekstraklasy, że krok do lepszej ligi jest logiczny i nieuchronny. Może jednak warto go przekonać, by wyjechał zimą, lub jesienią pomagając Lechowi w batalii o Ligę Mistrzów. W Borussii Dortmund raczej tej szansy nie dostanie. Mistrzostwa kraju Lech już z rąk chyba nie wypuści. Czy ktoś kibicuje jemu, czy Wiśle nie może ignorować entuzjazmu Poznania będącego najbardziej zakochanym w swoim klubie polskim miastem. Lech jest wizytówką Wielkopolski, na meczach trybuny są pełne, a doping gorący. Stadion już za chwilę będzie gotowy. To wszystko buduje markę klubu, uświadamia działaczom i piłkarzom, że jest o co grać w Poznaniu. W Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, czy Gdańsku takiej siły stojącej ślepo za klubem nie ma. Z wszystkimi zaletami i wadami tej sytuacji. Od 14 lat przed batalią o Champions League kolejne drużyny mistrza Polski były raczej osłabiane niż wzmacniane. Kluby korzystały z sukcesu, by "ugrać" na nim parę groszy nie zawracając sobie głowy tym, że można zarobić lepiej budując, a nie rozbijając drużynę. Wisła bywała tu chlubnym wyjątkiem, ale od pewnego czasu nie jest. Teraz kolej Lecha. Działacze, kibice i piłkarze z Poznania prężący muskuły w kraju, dostaną szansę dokonania czegoś wyjątkowego. Będą mogli sprawdzić, czy zasługują na komplementy, które tak bardzo lubią. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim!