Stefan Żywotko urodził się we Lwowie 9 stycznia 1920 roku. Po zakończeniu II wojny osiadł w Szczecinie. Grał w miejscowej Gwardii, z którą awansował do I ligi. Potem jako szkoleniowiec do najwyższej klasy rozgrywkowej poprowadził w latach 60. szczecińską Arkonię oraz Pogoń. W "portowym" klubie, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, pracował bez przerwy przez 4,5 roku. To rekord Pogoni. W połowie lat 70. do ekstraklasy wprowadził jeszcze Arkę Gdynia z Januszem Kupcewiczem w składzie. W zamian za zasługi miał razem z Kazimierzem Górskim wyjechać za granicę. Mieli już uzgodnioną i podpisaną umowę w Kuwejcie, ale z atrakcyjnego wyjazdu nic nie wyszło... Mistrzostwo za mistrzostwem Powód? "Tylko" srebrny medal piłkarskiej reprezentacji na igrzyskach olimpijskich w Montrealu. - Co było robić? Kaziu miał paszport i szybko wyjechał z Polski. Ja nie dość, że po awansie z Arką zwolniłem się z klubu, mając w perspektywie taki zagraniczny wyjazd, to jeszcze nie miałem paszportu. Byłem jednak na liście oczekujących - wspomina. Na zagraniczny wyjazd musiał czekać ponad rok. Szkoleniowców szukała akurat szybko rozwijająca się, a socjalistyczna - jak PRL - Algieria. 57-letni wówczas Żywotko miał tam pojechać na dwuletni kontrakt, a został... 14 lat! Trafił do klubu o nazwie JS Kabylie, choć wtedy nazwa brzmiała JE Tizi-Ouzou. To klub dumnych górali, Kabylów, którzy niezbyt lubią się z Arabami. Siebie uznają za rdzennych mieszkańców tamtych ziem. Żywotko szybko zżył się z ludźmi stamtąd, a praca w JSK, to niekończące się pasmo wielkich sukcesów, siedmiokrotne mistrzostwo kraju (JS Kabylie z 14 tytułami na koncie jest pod tym względem rekordzistą w Algierii), Puchar Algierii, a przed wszystkim triumfu kontynentalne, dwa razy klubowy Puchar Afryki w 1981 i 1990 roku, a także Superpuchar Czarnego Lądu w 1982. Żywotko pracowałby tam pewnie dłużej, ale w 1991 roku w Algierii wybuchła krwawa wojna domowa i musiał wracać do kraju, był już zresztą wtedy po siedemdziesiątce. Święta na stadionie Stefan Żywotko dobrze zapamiętał pierwsze święta w obcym dla siebie na początku kraju. - Wszystko działo się krótko przed świętami. Przyszedł telegram z Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki o treści, że szybko mam wyrobić sobie książeczkę zdrowia w celu wyjazdu do Algierii, a potem skontaktować się z ambasadą. Byłem na liście GKKFiT i czekałem. Z książeczką zdrowia nie było problemu. Wyrobiłem ją w jeden dzień w przychodni, gdzie takie książeczki wyrabiali też sobie marynarze. Co pięć minut miałem innego lekarza, a że byłem zdrowy, to szybko wszystko poszło. Potem pojechałem do ambasady. Tam też nie było żadnych problemów i tak jeszcze przed świętami znalazłem się w Algierze - opowiada trener Żywotko. Wszystko działo się w grudniu 1977 roku. Znalazł się w innym świecie. W Polsce zima i śnieg, tam słońce i morze. - Pierwsze wrażenia? Ogromne! Już samo to, że jak wyjeżdżałem przed świętami, to u nas było minus 20 stopni, a tam ciepło. Przyjechało tam wtedy wielu zagranicznych trenerów. Wzięli nas na kilkudziesięciotysięczny Stadion 5 Lipca w Algierze. To zrobiło wrażenie. A potem, jako że zakwaterowani byliśmy w hotelu na stadionie, wspólna wigilijna kolacja przy jednym stole. To było przyjemne. Wspólnie obok siebie siedzieli Czesi, Rosjanie, Jugosłowianie i Polacy. Polacy, bo oprócz mnie byli też jeszcze trenerzy od piłki ręcznej, którzy pracowali na miejscowej uczelni. To była taka wieża Babel - wspomina. Pan Stefan dalej dziarski się trzyma. Władze Pogoni oraz Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej, z okazji przypadającej 9 stycznia setnej rocznicy urodzin zasłużonego trenera, szykują zresztą specjalną imprezę, na której mają uhonorować zasłużonego szkoleniowca z Kresów, któremu szczecińska piłka, i nie tylko ona, sporo zawdzięcza. Michał Zichlarz