Wczoraj Jerzy Engel, pełniący funkcję dyrektora sportowego powiedział, że transferu nikt z nim nie konsultował, a sprzedaż Svitlicy była "działaniem na szkodę spółki". Nic dziwnego, że takim sformułowaniem urażeni poczuli się prezes klubu Edward Trylnik i prezes Pol-Mot Holding Andrzej Zarajczyk. - Rozmawiałem z panem Engelem, który nie potwierdził, że użył takich słów - powiedział "Przeglądowi Sportowemu" Trylnik. - Przeprowadzimy jednak na ten temat jeszcze jedną rozmowę. Nie chcę wyciągać wniosków tylko na podstawie artykułu prasowego. Kolejne zarzuty dotyczą zaoferowania Svitlicy przez Engela nowego kontraktu. - Pan Engel nie mógł oferować Svitilicy podwyżki i przedłużenia kontraktu. Na takie propozycje musi być zgoda zarządu, nie można zawodnikowi obiecywać gruszek na wierzbie - dodał Trylnik. Wersję Engela potwierdził Zarajczyk. - Pan Engel zaprzeczył, że użył takich słów. Powiedział, że w "Gazecie Wyborczej" ukaże się sprostowanie. Mam nadzieję, że je przeczytam w środę i uznam sprawę za zamkniętą. (Sprostowanie się nie ukazało - przyp. red.) - stwierdził w "PS" Zarajczyk. - Co do słuszności transferu. Svitlicy kontrakt kończył się 30 czerwca. Mogliśmy zostawić go do tego czasu, pytanie tylko, czy grałby z pełną determinacją. A dodać należy, że dostał dwie wersje kontraktu. Gdyby odszedł w czerwcu za darmo, zarabiałby w Hannowerze więcej. Zachował się jednak fair, rozmawialiśmy i zdecydowaliśmy się na transfer teraz - wyjaśnił Zarajczyk. - Do końca tygodnia Niemcy mają nam wpłacić 300 tysięcy dolarów. To pozwoli uregulować pewne płatności, przyczyni się do poprawienia nastrojów w drużynie. Stanko w Hannowerze zarobi aż 300 tysięcy euro rocznie. Dyrektor Engel proponował mu 150 tysięcy, co piłkarza nie satysfakcjonowało, a Legii stwarzałoby wiele problemów. Ta kwota czterokrotnie przekraczałaby zarobki Zielińskiego, Saganowskiego czy Surmy - powiedział "PS" właściciel Legii.