Zacięta mina, ogromne zaangażowanie, wielkie serce do walki, ale również strategiczny zmysł wychowanka Siarki Tarnobrzeg sprawiły, że trener Petrik Sander nie wyobraża sobie "jedenastki" beniaminka bez Kukiełki. - Miałem okazję analizować wasz mecz z VfB Stuttgart. To bodaj najsłabsze spotkanie Energie w minionej rundzie. Pozytywny aspekt stanowi przerwanie niechlubnej serii. - Trudno zgodzić się z pana opinią. Owszem, nie był to dobry mecz w naszym wykonaniu, na co złożyło się wiele przyczyn, ale czy najsłabszy? Przynajmniej równie źle zagraliśmy przeciw Eintrachtowi i w tamtym spotkaniu ulegliśmy 0-1. Ze Stuttgartem padł remis, więc choćby z tego powodu wyżej stawiam pojedynek z VfB. A gdybyśmy wykorzystali stuprocentową okazję, mogliśmy wygrać. Punkt cieszy, bo - tak jak pan wspomniał - ostatnio przegraliśmy cztery spotkania po kolei. Dobrze, że ta negatywna seria przeszła już do historii, ponieważ przed ostatnim meczem mieliśmy spore obawy. Na początku rozgrywek graliśmy płynnie, swobodnie operowaliśmy piłką, ale presja zaczęła paraliżować nasze poczynania. - Jak w oczach Mariusza Kukiełki wypada podsumowanie rundy? - Należy zacząć od tego, że niemal wszyscy skazywali nas na spadek. W przedsezonowej ankiecie aż 90 procent pierwszoligowych trenerów sklasyfikowało nas jako kandydata do degradacji numer jeden! W odniesieniu do tych prognoz, ta runda wcale nie okazała się najgorsza. 17 punktów zdobytych i dwa przewagi nad strefą spadkową to niemały kapitał, więc należy się cieszyć. Choć z drugiej strony, analizowaliśmy nasze mecze i stwierdziliśmy, że powinniśmy mieć na koncie cztery lub nawet pięć punktów więcej, które pogubiliśmy u siebie. Bylibyśmy spokojniejsi, a tak musimy dołożyć wszelkich starań, aby wiosną także pozostać na miejscu nad "kreską". - W trakcie trwania "piłkarskiej jesieni" Petrik Sander zmienił ustawienie - na początku preferowaliście schemat 4-2-3-1, by potem przejść na mało typowe 4-3-3. Czyżbym doszukał się przyczyny słabszej postawy Energie? - Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. My musimy podporządkować się decyzjom trenera i skoro uznał, że tak będzie dla nas lepiej, to pewnie miał rację. Na początku realizacja zadań w systemie 4-2-3-1 faktycznie dobrze nam wychodziła, później jednak zaczęliśmy mieć coraz mniejszą siłę ognia w poczynaniach ofensywnych i należało coś zmienić. To "łamane ustawienie" 4-3-3 daje więcej możliwości rozgrywania akcji "do przodu". - W którym z ustawień czuje się pan lepiej? - Osobiście uważam, że granie dwoma klasycznymi defensywnymi pomocnikami, kiedy rywal ma tylko jednego napastnika, jest niewygodne. Obrońcy muszą trzymać linię, jeden z pomocników wraca za przeciwnikiem i momentami mamy sytuację 3 na 1, co jest zupełnie niepraktyczne. Ten schemat ma za to dużo zalet w ofensywie, można stworzyć sobie dużo miejsca do rozegrania piłki. Obecne ustawienie - trzech pomocników niemal w linii, blisko siebie - przyczynia się do tego, że dobrze zagęszczamy środek i nadarza się możliwość do wyprowadzania kontrataków. Mnie właściwie nie sprawia różnicy, jak ustawia nas trener. Najważniejsze, by w każdym schemacie byli odpowiedni wykonawcy. - Tak spontanicznie - na jakich pozycjach Energie potrzebuje wzmocnień? - Nie do mnie to pytanie. Nie wiem zresztą, czy Cottbus potrzebuje wymieniać zawodników. To wina piłkarzy, że gubimy punkty? A może przyczyny leżą gdzie indziej. Raczej nad tym warto się zastanowić. - Tomislav Piplica cieszy się wśród kibiców statusem bramkarza kultowego, a przecież popełnia kuriozalne błędy. Niedawna potyczka z Bayernem Monachium oddaje ducha problemu. Nie jest to temat rozmów w drużynie? - Oczywiście, że jest! Tylko, że podczas odpraw nie rozmawiamy tylko o błędach Piplicy, a o pomyłkach każdego zawodnika. Trener wytyka błędy, to normalne. Jeśli zaczyna się je powielać, wtedy jest tragedia, ale Piplica popełnia je rzadko. Owszem, zdarzyło się w Monachium, ale już wczoraj kilka razy nas uratował. - Gerhard Tremmel musi jednak pogodzić się z pozycją rezerwowego. Raczej bez względu na formę Piplicy... - Petrik Sander przed sezonem wyraźnie zaznaczył, kto jest pierwszym bramkarzem i tego się trzyma. Piplica, według trenera, spisuje się dobrze, więc nie ma powodu, żeby dokonywać zmiany. Tremmel musi czekać. - Za pewien problem trzeba uznać częste nieobecności szkoleniowca. Petrik Sander wyjeżdżał do Kolonii, starając się o dyplom w szkole trenerów, więc czasami nie pojawiał się nawet cztery dni. - To nie do końca ścisłe informacje. Trener zawsze spożywał z nami w środę śniadanie. Zdarzało się, że kilka razy przebywał dłużej poza Cottbus, ale jak wspomniałem - były to przypadki sporadyczne. Wtedy zajęcia prowadzili współpracownicy i zespół na tym nie cierpiał. Na całe szczęście Sander ma wspaniałych asystentów i za sukces należy uznać, że sztab szkoleniowy tak sobie ufa. - A Petrik Sander, jaki to szkoleniowiec? Na co zwraca podczas pracy uwagę? Co akcentuje? - To trener niezwykle uniwersalny, bardzo komunikatywny i elastyczny, nie da się go zaszufladkować. Potrafi dopasować cykl treningowy do danego piłkarza i nigdy nie powiela schematów. Mówiąc wprost - nie prowadzi zajęć z kartki, tylko świetnie odczytuje potrzeby drużyny, piłkarzy i w ten sposób dozuje obciążenia. Jeśli coś jest nie w porządku, odpuszcza. Ale gdy zauważy taką konieczność, potrafi ostro dać w kość. Sander to fantastyczny człowiek! Zawsze gotowy wysłuchać podopiecznych, skory do rozmów. I to nie tylko o futbolu, ale o zwykłych, codziennych problemach. - Przed mistrzostwami świata Klinsmann i Bierhoff głośno mówili, że poziom Bundesligi systematycznie się obniża. Pan też tak uważa? - Tak naprawdę występuję w pierwszej lidze dopiero pół roku. Zupełnie nie rozumiem, czym obaj panowie się sugerują. Gdyby poziom się obniżał, pewnie nie występowałoby na niemieckich boiskach tak wielu znakomitych piłkarzy. A przecież grają do tej pory, więc z tym poziomem nie jest tak źle. Może Klinsmann miał słaby odbiór w Stanach Zjednoczonych? (śmiech) - Zainteresowanie ligą polską nie spadło u zawodnika Bundesligi? - Ależ skąd! Posiadam polską telewizję, więc kiedy tylko mam czas oglądam na bieżąco wydarzenia z boisk ekstraklasy. Szczerze powiem, że ligowa czołówka mnie nie zaskakuje. Każdy zna Oresta Lenczyka i wie, że to świetny fachowiec. Zbudował silny zespół i teraz zbiera tego owoce. Niepokoją wahania formy dotychczas najlepszych drużyn - Wisły Kraków i Legii Warszawa. - A jak pan postrzega choćby nową siłę - Koronę Kielce? Kiedy pan wyjeżdżał, tego klubu jeszcze nie było na pierwszoligowej mapie Polski. - To wielki pozytyw, że dobrze, profesjonalnie zarządzane kluby pną się w górę. Proszę zauważyć, iż w tych zespołach buduje się kadrę powoli, spokojnie, latami. Kręgosłup już jest i dokłada się tylko dwóch, trzech zawodników. Podobnie będzie się pewnie działo w Lechu Poznań, gdzie pracuje trener Smuda. Każdą drużynę znajdującą się w czubie tabeli należy doceniać, a trenerom wykonującym doskonałą pracę trzeba tylko przyklasnąć. - Czy piłkarz Kukiełka jeszcze zagra w Polsce? - Ale zadał mi pan trudne pytanie. Chciałbym jeszcze kilka lat pograć w piłkę. Obowiązuje mnie jeszcze ważny kontrakt z Energie. Nie wiem, kiedy wrócę i co będę robił. Czy wówczas jeszcze będę miał ochotę na grę. O tym może porozmawiamy przy innej okazji. (śmiech) - Za kadencji Janasa, reprezentacja grała słabo taktycznie. Ale pod wodzą Beenhakkera drużyna poczyniła spore postępy. Bez wątpienia chciałby pan wskoczyć do takiego dobrze funkcjonującego organizmu i spełniać rolę jednego z ogniw? - Pewnie, każdy by chciał! Ja też bym chciał. Ale trener Beenhakker postawił już na pewną grupę ludzi i pewnie nie zmieni swej koncepcji. Zauważyłem, że zaczął stawiać na młodych piłkarzy, a że ja nie jestem już młodzieniaszkiem, to pewnie nie dostanę powołania. - Ale występuje pan regularnie w jednej z mocniejszych lig! - Ma pan rację, to jest argument. Jeśli selekcjoner wyśle zaproszenie, na pewno się stawię i będę do dyspozycji. Jeśli jednak mnie pominie, zawsze będę dobrze życzył chłopakom i trzymał za nich kciuki. Uznam też, że stać mnie było na 23 mecze w kadrze. - Cottbus to niewielkie miasto. Jak się tam żyje? - Spokojne miasteczko, gdzie nie ma korków, a samochodem porusza się człowiek bardzo sprawnie i szybko. Co ważne, odległość do Polski nie jest duża. Jednym zdaniem - wiedzie się tutaj spokojne życie. Zresztą, w kadrze Energie znajduje się jeszcze trzech Polaków (Tomasz Bandrowski, Łukasz Kanik, Przemysław Trytko - dop. red.), więc jest nam raźniej. Od czasu do czasu organizujemy wspólne wyjścia, spotykamy się na kolacji. Różnica wieku między nami nie stanowi przeszkody, wszystko to kwestia charakteru. - Zbliża się piękny, sentymentalny czas świąt Bożego Narodzenia. Wraca pan do Polski, czy spędza ten wyjątkowy okres na obczyźnie? - Wigilię spędzam w rodzinnym Tarnobrzegu, zaś w pierwszy dzień świąt wyjeżdżam z córką na narty do miejscowości Muszyna. Jesteśmy rodziną katolicką, tradycjonalistami w każdym calu, więc na stole nie może zabraknąć najbardziej typowych potraw. W inne dni warto poeksperymentować kulinarnie, ale w święta zawsze najlepiej smakuje to, co ugotuje babcia. Rozmawiał Marcin Gabor Autor jest dziennikarzem tygodnika "Tylko Piłka"