Jeden punkt w trzech kolejkach i tragiczny stosunek bramek 2-10! Na naszych oczach zaczyna sprawdzać się najczarniejszy scenariusz napisany przez angielskich komentatorów dla londyńskiego Arsenalu. Umiarkowane prognozy wskazywały, że po stracie Cesca Fabregasa i Samira Nasriego zespół Arsene'a Wengera nie będzie bił się już o tytuł mistrza Anglii, ale o pozostanie w Wielkiej Czwórce. Dziś londyńczycy są w Premier League na czwartym miejscu licząc od końca. A gdyby Tottenham zagrał zaległy mecz, znaleźliby się pewnie w strefie spadkowej. To zaledwie trzy kolejki, ale szok w Londynie jest tak wielki, iż dziennikarze zaczynają dopytywać się o dymisję Wengera. Człowieka, który przez 15 lat stał się nie tylko twarzą klubu, ale liderem jednego z najbardziej romantycznych piłkarskich projektów polegającym na wprowadzaniu młodych w świat wielkiego futbolu. Francuz nie zauważył jednak, kiedy jego idee obróciły się przeciw niemu. Nie tylko idee, także wychowankowie. Nasri i Fabregas zawdzięczają Wengerowi status gwiazd europejskiej piłki, a jednak nie starczyło im cierpliwości, by czekać na efekty jego pracy. Od 2005 roku klub z Londynu nie zdobył żadnego trofeum, w związku z tym piłkarze o większych aspiracjach i możliwościach zaczęli z niego uciekać. W 10 dni w Barcelonie Fabregas zdobył Superpuchar Hiszpanii i Superpuchar Europy, Nasri dopiero zadebiutował w City, ale już może patrzeć na pogrążony w kłopotach były klub ze szczytu Premier League. Liga angielska zaczyna zmieniać się w derby Manchesteru. Kiedy Wojciech Szczęsny ogłosił niedawno, że chciałby bronić bramki Arsenalu przez najbliższe 15 lat, wielu uznało to za przejaw pychy bramkarza reprezentacji Polski. "Kanonierzy" traktowani byli jak wielki klub, w którym gra jest przywilejem. Sytuacja może się zmienić bardzo szybko. Kilka dni temu broniąc karnego w starciu z Udinese Szczęsny obronił Ligę Mistrzów dla klubu, który gra w niej nieprzerwanie od 1997 roku. Londyńczycy uniknęli katastrofy w rozgrywkach międzynarodowych, ale za chwilę spotkała ich ona w kraju. Najpierw w meczu z Liverpoolem, a potem na Old Trafford. Szczęsny puścił w tych dwóch spotkaniach 10 goli, więcej niż jakikolwiek golkiper w lidze. To musiało być przeżycie traumatyczne dla bramkarza, któremu wróżą wielką przyszłość. Zaledwie kilka miesięcy temu Polak debiutował na Old Trafford, gdzie po zaciętej grze United zwyciężył 1-0, a angielskie media rozpływały się nad nim, bo swoją nadludzką pewnością siebie zdekoncentrował przy rzucie karnym Wayne'a Rooneya. W niedzielę było 2-8 wskazujące, że te same drużyny dzieli teraz przepaść. Wkrótce się przekonamy, jaki wpływ na drużynę Wengera miała plaga kontuzji. Jeśli jednak "Kanonierzy" faktycznie popadną w ligową przeciętność, a dla ich trenera wciąż ważniejsze od zdobywania trofeów będą jego eksperymenty, Szczęsny zostanie kiedyś zmuszony, by pójść w ślady Fabregasa i Nasriego. Wenger z Arsenalu odchodzić nie chce. Przed meczem na Old Trafford w obronę wziął go nawet osobisty wróg Aleks Ferguson przypominając ile Francuz zrobił dla klubu z Londynu. Faktycznie wobec szastających dziesiątkami milionów euro szejków, Wenger wybrał drugą futbolową skrajność. Jego pomysły, praca, wytrwałość budzą szacunek i sympatię. Wśród najwybitniejszych współczesnych szkoleniowców stawiany jest w jednym rzędzie z Jose Mourinho i Aleksem Fergusonem, a Pep Guardiola z Barcelony uważa go za brata duchowego. Futbol jest jednak bezwzględny. Nawet utytułowany trener, który od lat nie zdobywa trofeów staje się obiektem muzealnym. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2129189">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>