Pamięta Pan swoją pierwszą piłkę? - Tak. W latach 80. dał mi ją dziadek Tadeusz, tata mojej mamy.To była biało-czarna "biedronka". - Nie. Jeszcze starsza, skórzana piłka, szyta rzemykiem, z balonem w środku, czyli duszą, jak mawiał mój dziadek. Kopaliśmy ją z Maćkiem, moim starszym bratem, na podwórku kamienicy przy ulicy Dietla, gdzie mieszkali nasi dziadkowie. W bramie podwórka, czyli na bramce, stawał czasami Marcin Koszałka, dziś znany reżyser filmów dokumentalnych.Pan zapewne świetnie sobie radził, a jak szło Marcinowi? - Nie miał łatwo, ale dawał radę. Nie graliśmy jednak zbyt często, bo nam tej piłki było szkoda.Dobrze się nią kopało? - Była strasznie ciężka. Oj, jak się nią dostało, to bolało tak samo, jak od pasa taty. Był Pan w ten sposób karcony przez ojca? - Nie, to żart.W domu panowała dyscyplina? - Raczej tak, ale ja byłem też z natury spokojnym dzieckiem. Nigdy nie wybił Pan szyby? - Oczywiście takie sytuacje się zdarzały. Ale przykrych konsekwencji tych czynów dziś już nie pamiętam, więc nie mogły to być szczególnie trudne chwile. Zawsze udawało mi się cało wyjść z opresji. A jakie miał Pan relacje ze starszym bratem? - Czasem się z nim sprzeczałem, lecz w obliczu wspólnego zagrożenia stawaliśmy za sobą murem. Mieszkaliśmy na krakowskich Azorach, gdzie nie zawsze było spokojnie, więc stworzenie zwartego frontu było konieczne (śmiech). Gdy porównuje moje dzieci do nas sprzed lat, to myślę, że są o wiele bardziej spokojne. Patryk Rząsa: Tato, ale przecież my się ciągle kłócimy. Weronika Rząsa: I zaraz się godzimy.A jak dziś układają się rodzinne kontakty? - Bardzo dobrze. Maciek zgodnie z tradycją rodzinną został inżynierem budowlanym, potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych i mieszka tam od 17 lat. Odwiedza nas dość często. W Polsce był przez cały sierpień. Kiedy zobaczył Pan pierwszy raz futbol na żywo? Na początku lat osiemdziesiątych. Tata zabrał mnie i Maćka na mecz Cracovii. Trzy lata później już trenowałem w tej drużynie. Namówili mnie do tego trener Janusz Sputo oraz długoletni działacz Cracovii - Ignacy Książek. Obaj przekonali mojego tatę, że sobie poradzę. Sam wcześniej prosiłem jednak rodziców, żeby mnie zapisali do jakiegoś klubu. Polecamy: Wszystko dzięki babci - czytaj na Miasto Pociech