Stwierdzenie, że Kaka i Ibrahomovic mają dość klasy, by odnaleźć się w każdej drużynie, nie brzmi już dziś tak przekonująco, jak latem ubiegłego roku. Tłumaczenie z włoskiego na hiszpański okazało się trudne, nawet dla tak hojnie wyposażonych przez naturę specjalistów. Czy to kłopoty adaptacyjne związane z różnicami między Serie A i Primera Division, czy też problem głębszy, który będzie domagał się drastycznych rozwiązań? Pep Guardiola był zapatrzony w Zlatana ślepo. Posadzenie go na ławce na Ramon Sanchez Pizjuan, gdzie Barcelona robiła milowy krok w obronie tytułu, wyglądało jak przyznanie się do winy. Winy za transfer drogi i ryzykowny - statyczny Szwed, który tkwi plecami do bramki nie wychodząc do prostopadłych podań, zdaje się nie pasować do sposobu gry Xaviego, Messiego, Pedro i Iniesty. Przemawianie w tym samym języku, co wychowankowie "La Masia" kosztowało wiele wysiłku Thierry'ego Henry, a przecież poza ubiegłym sezonem, Francuz wydaje się w Barcelonie zupełnie nie na miejscu. W Sewilli Ibrahimovic przesiedział na ławce 90 minut. Kiedy z boiska schodził zmęczony strzelec gola Bojan Krkic, zastąpił go inny wychowanek Jeffren. Czyhryński nie znalazł się nawet na ławce, gdyby jednak przypadkiem wolny jak żółw stoper trafił na boisko, fani zespołu z Katalonii powyrywaliby sobie włosy z głowy. A przecież na tych dwóch graczy Barcelona wydała latem około 100 mln euro (przy skromnym założeniu, że oddany Interowi Samuel Eto'o wart był 25). Ibrahimovica bronią statystyki. W Primera Division zdobył 16 goli i miał 7 asyst, liczby nie oddają jednak trudności, z jakimi się zetknął. To samo dotyczy Kaki, który z 8 golami i 7 asystami wypada nieźle nawet na tle Xaviego Hernandeza (3 bramki, 9 asyst). Hiszpan jest mózgiem, alfą i omegą Barcelony, Brazylijczyk wygląda na najbardziej nieudany transfer Florentino Pereza. Ostro konkuruje z nim jednak Karim Benzema (8 goli i 3 asysty w sezonie). We wczorajszym meczu z Athletic obaj wylądowali na ławce, a opowieść Manuela Pellegriniego o kłopotach zdrowotnych Brazylijczyka, nikogo specjalnie nie przekonuje. Real zwycięża dzięki Ronaldo i Higuainowi, ale jego gra jest "chropawa", bo Kaka zawodzi. Właśnie z powodu kłopotów w drugiej linii "Królewscy" zawalali mecze z rywalami z wyższej półki. W Lidze Mistrzów "sytej" Barcelonie nie udało się obronić najwyższej pozycji, "głodny" Real nie zrobił nawet kroku do przodu. W lidze oba kolosy wymazały z tabel wiele rekordów. Pewna trzeciego miejsca Valencia traci do drużyny Pepa Guardioli 28 pkt! Gdyby 28 pkt zabrać czwartej w tabeli Sevilli, spadłaby do Segunda Division. Od 22 lat, kiedy na Santiago Bernabeu szalała Quinta del Buitre, "Królewscy" nie zdobyli tam tylu punktów (18 zwycięstw, 1 porażka). Kibice Realu zobaczyli na żywo aż 60 bramek, w sumie drużyna Manuela Pellegriniego zdobyła ich 101, ale wyjątkowo dokonania zespołu Johna Toshacka sprzed dwóch dekad (107) nie pobije. Oba kluby dawno przekroczyły rekordową dotąd granicę 92 pkt. Żeby być mistrzem, drużyna Pepa Guardioli musi zdobyć ich 99. To będzie już 38 sezon Primera Division rozstrzygnięty w ostatniej kolejce (z 79). Barcelonie wystarczy zwycięstwo na Camp Nou z Valladolid, które traci do niej 60 pkt. PS. Statystyki piłkarzy (liczby goli i asyst) podaję za dziennikiem "Marca" zdając sobie sprawę, że inne źródła inaczej liczą asysty. <a href="http://www.dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1888583">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim!</a> Czytaj również: <a href="http://sport.interia.pl/raport/Barcelona-Real/news/wygrane-barcy-i-realu-mistrz-za-tydzien,1475800">Wygrane Barcy i Realu, mistrz za tydzień</a>