Interia: Komentator sportowy nie ma łatwego życia. Cały czas musi utrzymać zainteresowanie odbiorcy, pracuje pod presją czasu i emocji. Jak wiele potknięć jesteśmy mu w stanie wybaczyć? Prof. Walery Pisarek: Jeśli chodzi o przejęzyczenia i potknięcia językowe, to jesteśmy w stanie wybaczyć wiele. Tak jak można wybaczyć człowiekowi każdy grzech, zwłaszcza jeśli stara się go więcej nie popełniać. Ale niewybaczalne są dwie rzeczy. Sprawozdawca telewizyjny nie może mówić o tym, co się wydarzyło minutę wcześniej i czego już nie widać, bo na ekranie rozwija się nowa dramatyczna akcja. Za to dla komentatora radiowego grzechem śmiertelnym jest przerwa w mówieniu, bo wtedy jakby świat przestał istnieć dla słuchacza, a przed oczami zrobiło mu się ciemno. Sprawozdawca telewizyjny może nie odzywać się przez dwie, trzy, czy nawet pięć sekund, a czasem tylko wołać "ho, ho!" czy "a cóż to się dzieje!", a radiowy, komentując akcję na boisku, musi słowami oddawać jej przebieg. Jego oczy bowiem zastępują słuchaczowi obiektyw kamery. Nawiasem mówiąc, komentatorzy radiowi mówią dwa razy więcej niż telewizyjni. A kto chce ich łapać za słówka, niech weźmie mikrofon do ręki, stanie w oknie i spróbuje bez stękania opisać to, co się dzieje na ulicy. Do języka sportowego coraz częściej zapożyczamy słowa angielskie. Do tego stopnia, że "podanie" zastępowane jest przez "pass". To dobry czy zły nawyk? - Nie wiem, czy coraz częściej, bo w polskim sporcie było tak od samego początku. W tenisie np. korzenie zapuścił "bekhend" i "forhend" i chyba nikt nie próbuje ich rugować. Każda zresztą nowa dyscyplina przychodziła do Polski pod swoją rodzimą nazwą, najczęściej zangielszczoną lub angielską. Dobrze, że w ogóle teraz mówimy częściej o piłce nożnej niż o futbolu. A oprócz piłki nożnej są jeszcze nazwy potoczne, jak choćby "noga" albo Tuskowa "gała"... Sportowcy, a zwłaszcza kibice tworzą środowiska o bardzo wyrazistej świadomości i chęci poczucia większego wtajemniczenia niż reszta społeczeństwa. Każde takie środowisko chętnie wprowadza do wewnętrznego użytku wyrazy niezrozumiałe dla "obcych". Tak robią uczniowie, którzy nazywają matematykę matmą, język polski polakiem, a nauczycieli obdarzają różnymi przezwiskami. W funkcji takich nazw dla wtajemniczonych wśród sportowców i komputerowców często występują słowa zapożyczane z języka angielskiego, jak golkiper, stoper czy snajper. Natomiast dziennikarze poczciwego bramkarza nazywają "strażnikiem świątyni", "obrońcą Okopów Świętej Trójcy" czy jeszcze bardziej pretensjonalnie. Do tego towarzystwa należy też słowo "defensor", choć to już nie to już nie anglicyzm. To słowo łacińskie, występuje nawet w "Dziadach" Mickiewicza. Stary kapral opowiada, że był w Hiszpanii w czasie wojen napoleońskich i tam Hiszpanie całemu oddziałowi w nocy poderżnęli gardła. Przeżył tylko on, bo poprzedniego dnia, gdy wszyscy koledzy po pijanemu bluźnili, on wystąpił w obronie czci Matki Boskiej i potem opowiadał: "W czapce kartka łacińska, pismo nie wiem czyje: Vivat Polonus, unus defensor Mariae". Zresztą doczytałem się - już nie w "Dziadach" - że ze względu na potęgę portugalsko-hiszpańskiego futbolu, pojawił się nieangielski termin "rabona", którego polskim odpowiednikiem jest "krzyżak". Jest coś takiego? Tak, pojawiło się nie tak dawno. Określa trudne technicznie uderzenie... Ale wracając do tematu - czy w takim razie dziennikarze sportowi powinni zakorzeniać kolejne wyrazy z obcych języków? - Dziennikarz zawsze powinien pamiętać, do kogo mówi i do kogo pisze. I nie dotyczy to tylko sportu. Choć zawsze lepiej mieć swoje słowo niż zapożyczone. Jeszcze jedno - mówimy o wyrazach zapożyczonych, ale czy my zamierzamy je oddać? Pożyczka oznacza, że coś nam zostało dane, ale pod warunkiem, że kiedyś to oddamy. A my tego nie oddamy, bo zresztą nie mamy takiej możliwości (śmiech). To nie tyle zapożyczenia, co raczej przejęcia czy wyrazy przejęte z innych języków. Rozmawiał Piotr Jawor CZYTAJ DALEJ