Dla "Biało-Czerwonych" spotkanie z ZSRR miało być generalnym sprawdzianem przez starciami z NRD w eliminacjach mistrzostw świata, reprezentację od kilku miesięcy prowadził obiecujący 39-letni trener Antoni Piechniczek. Prowokacja bydgoska Mecz miał odbyć się na stadionie ŁKS-u, ale rywale odwołali spotkanie. Federacja piłkarska ZSRR poinformowała, że decyduje się na ten krok w związku z... awansem Dinama Tbilisi do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, bo grozi im... zdekompletowanie składu. Gruzini byli wtedy mocni, wiele znaczyli w radzieckiej kadrze, ale takie tłumaczenie było grubymi nićmi szyte. Gdy ZSRR spotkał się z "Biało-Czerwonymi" w finałach MŚ w 1982 r. , w jego drużynie grało czterech zawodników Dinama - ważnych, ale nie do niezastąpienia. Byli to stoper i kapitan drużyny Aleksandr Cziwadze, prawy obrońca Tengiz Sułakwelidze oraz napastnik Ramaz Szengelia (wchodzącym podczas hiszpańskiego turnieju był pomocnik Witali Daraselia). Tak naprawdę mecz w Łodzi się nie odbył, bo chodziło oczywiście o napiętą sytuację w Polsce. Niewiele wcześniej doszło do tzw. prowokacji bydgoskiej, która rozgrzała społeczne nastroje. 19 marca podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej milicja pobiła pałkami działaczy NSZZ "Solidarność". Trzech zostało przewiezionych do szpitala. Zaczęto domagać się wszczęcia strajku generalnego. Napięcie rosło... Antoni Piechniczek po latach mówił mi, że w reprezentacji nikt wtedy nie zdziwił się decyzją o odwołaniu meczu, nikt rąk nie załamywał. "Właściwie potraktowaliśmy ją jako rzecz normalną. Wiadomo było, jaka jest sytuacja polityczna. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego, dla nas najważniejsze było kolejne spotkanie - z NRD. Tylko to mieliśmy w głowie. Skoro ZSRR odwołał mecz, to od razu przestaliśmy o tym myśleć Później "Sowiecki Sport" napisał, że do meczu nie doszło z powodu "napiętej sytuacji społeczno-politycznej wywołanej nieobliczalnymi działaniami "Solidarności". Kto nie zdąży wraca na piechotę Jednak przez wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 roku, reprezentacja Polski miała utrudnione przygotowania do finałów mistrzostw świata. Ostatni oficjalny mecz międzypaństwowy jaki rozegrała odbył się niespełna miesiąc wcześniej. Jeszcze w listopadzie przegrała w Łodzi z Hiszpanią 2-3, był to benefis odchodzącego z kadry Jana Tomaszewskiego. Po wprowadzeniu stanu wojennego przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego, PZPN-owi aż do mistrzostw w Hiszpanii nie udało się zakontraktować ani jednego meczu międzypaństwowego. Wycofali się nawet Belgowie, z którą Polska miała zagrać na Stadionie Śląskim 28 kwietnia. Przełom roku 1981 i 1982 jest bardzo ciężki, a pod względem gospodarczym wręcz fatalnie. Antoni Piechniczek decyduje się zorganizować zgrupowanie w Wiśle. Paweł Janas opowiadał mi, że nigdy tego zgrupowania nie zapomni. Nie było żadnych turystów, a szlaki zimą w ogóle nieprzetarte. Czasami selekcjoner kazał piłkarzom wkładać narty biegowe i zasuwać. Na dole czekał autobus. Kto nie zdążył musiał zakładać narty na plecy i na piechotę wracać do hotelu. Dziś nie do pomyślenia, ale wtedy rodziła się w zespole świetna atmosfera, poczucie wspólnoty i lojalności. Nic by jednak z tego nie było, gdyby piłkarze nie prezentowali klasy. Aż do mundialu reprezentacja gra tylko z klubami. Na szczęście udaje się zakontraktować silne zespoły we Włoszech (w lutym 1982) Hiszpanii (w maju) oraz we Niemczech i Francji (na przełomie maja i czerwca). Kadra rozgrywa łącznie 13 meczów. 11 wygrywa (m.in. z reprezentacją Mediolanu stworzoną z graczy Milanu i Interu, Athletikiem Bilbao, Reims, Lens i VfB Stuttgart), jeden remisuje (z Romą) i jeden przegrywa (pierwszy - z Modeną). Wbija 64 bramki, traci 12. Antoni Piechniczek jest spokojny. Mogą panu nie wydać paszportu W Hiszpanii reprezentacja zdobywa trzecie miejsce, po turnieju selekcjoner jest przemęczony, składa rezygnację. Minister sportu Marian Renke wzywa go na rozmowę do Warszawy. Do ministra dzwoni zarówno Jaruzelski, jak i jego żona. Wszyscy chcą znać powody tej decyzji. Antoni Piechniczek po krótkim odpoczynku, planował rozpoczęcie pracy zagranicą. Chciał go ściągnąć do siebie klub Young Boys Berno z ligi szwajcarskiej. Renke odwodzi go od tej decyzji. Selekcjoner opowiadał mi, jak to wyglądało. "Gdyby pan teraz odszedł, w obecnej sytuacji politycznej, wszyscy potraktowaliby to jako pańską wewnętrzną emigrację. Pan nie może teraz odejść, nie może pan nam tego zrobić. Lojalnie pana ostrzegam: jeśli będzie pan chciał wyjechać, mogą panu nie wydać paszportu" - przekonuje, prosi, błaga, rozkazuje Renke. Piechniczek ostatecznie zgadza się zostać. Awansuje z reprezentacją na kolejne mistrzostwa w Meksyku. W Polsce atmosfera jest jednak podła. Na pierwszy międzypaństwowy mecz w kraju reprezentacji po hiszpańskim mundialu, w marcu 1983 roku (z Bułgarią na stadionie ŁKS-u) przychodzi zaledwie 3 tysiące ludzi. Mają inne problemy. Dwa miesiące później, w maju, Polska rozgrywa kolejny mecz z ZSRR - w eliminacjach mistrzostw Europy na Stadionie Śląskim. Publika wpada w szał, kiedy prowadzenie zdobywa Zbigniew Boniek, mecz kończy się jednak remisem. Przez większość spotkania słychać ogłuszające gwizdy, zwłaszcza kiedy przy piłce są rywale. Kibice tym razem skupili się bardziej na złorzeczeniu "Ruskim" niż na dopingu własnej reprezentacji. Po meczu wielu rozdygotanych kibiców wracało do domu z powyrywanymi kawałkami ławek lub fragmentami siatki ogrodzeniowej. Na szczęście nie znalazła się iskra, by rozsadzić sytuację, to mogło skończyć się tragedią. Węgiel to skarb, ale... Stadion Śląski jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego jest areną niezwykłego wręcz wydarzenia. W czerwcu 1981 roku dochodzi do niezwykłego wydarzenia, biletowanego niczym na mecz piłkarski. W niedzielne popołudnie "Solidarność" organizuje za 20 zł od łebka spotkanie z... Lechem Wałęsą. Przyszło 8 tysięcy ludzi. Zorganizowano to tak, że z trybun spływały kartki z pytaniami, a Wałęsa przez mikrofon odpowiadał ze środka murawy. Wcześniej tablica świetlna rozbłysła hasłem "Witamy Lecha Wałęsę", przewodniczący dostał kwiaty od górników, hutników i dziewcząt w strojach regionalnych. Na murawie, pod kolonijnymi parasolami został przywitany przez przedstawicieli Episkopatu. - Czy "Solidarność" ulegnie w sprawie wolnych sobót w górnictwie? - pytali ludzie na karteczkach. - Nie - odpowiadał Wałęsa. - Węgiel to skarb, ale nie kosztem waszego zdrowia. Macie wolne soboty - deklarował. Na zakończenie zaintonował "Jeszcze Polska nie zginęła" oraz "Boże coś Polskę". Śpiewał cały stadion. Lechia nie do zapomnienia Wałęsa i futbol łączą się w stanie wojennym w najbardziej pamiętny sposób, niespełna dwa lata później, 28 września 1983 roku. III-ligowa Lechia Gdańsk sensacyjnie zdobyła wtedy Puchar Polski i jako reprezentant polskiego futbolu zagrała w Pucharze Zdobywców Pucharów. Od razu wpadła na słynny Juventus, drużynę ówczesnych mistrzów świata, wzmocnionych Zbigniewem Bońkiem i Michelem Platinim. W pierwszym meczu na wyjeździe przegrała 0-7, mimo to na rewanż waliły tłumy. Stadion zapełnił się na długo przed meczem, kibice siadali na okolicznych skarpach, stawali nawet na tablicy świetlnej. Kwadrans przed końcem Lechia sensacyjnie prowadziła 2-1, w końcówce trener Giovanni Trapattoni wpuścił Platiniego, a gola dającego zwycięstwo Juventusowi 3-2 zdobył Boniek. Na stadionie nikt jednak nie był rozczarowany. Mecz spontanicznie przeistoczył się bowiem w niepodległościową manifestację, przede wszystkim dlatego, że na trybunach zasiadł Lech Wałęsa. Stadiony były jednym z ostatnich miejsc gdzie było to możliwe, gdzie można było wykrzyczeć poglądy bez groźby zamknięcia w więzieniu. Ludzie na stadionie demonstrowali niezależność i prawo do wolności. Lech Wałęsa niedługo później otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Skąd w stanie wojennym skombinować benzynę na mecz Coraz gorsza sytuacja gospodarcza zaczyna dawać się we znaki także piłkarzom. W kwietniu 1981 roku władza wprowadza kartki na mięso, ale kolejki wcale nie maleją. Po wprowadzeniu stanu wojennego bieda aż piszczy. Do 1 lutego 1982 ceny artykułów żywnościowych rosną o 241 procent, a ludzie i tak wykupują wszystko. Piłkarze mają większe możliwości niż zwykli zjadacze chleba. Jeżdżą na mecze na Zachód i jeśli są sprytni mogą wspomóc bliskich. Piłkarze Górnika Zabrze są sprytni. W 1983 roku odstawiają numer, w który trudno uwierzyć. Okazją jest ostatnie dotychczas tournée Górnika po Ameryce Łacińskiej (ogółem od 1963 roku zabrzanie uczestniczyli w sześciu takich wyprawach). Kiedy w Polsce obowiązuje stan wojenny, piłkarze z Zabrza grają w Gwatemali, Salwadorze, Hondurasie, Kolumbii i Peru. Nie przegrywają żadnego meczu, w dodatku przywożą... ćwierć tony kawy! Prawdziwej, nie zbożowej! Ówczesny napastnik Górnika Edward Socha miał zmysł do interesów. Opowiadał mi, że w kolumbijskiej palarni kawy zamówił taką ilość po niecałym dolarze za kilogram. Pamięta to również obrońca Józef Dankowski, który 30 kg kawy, jaka na niego przypadła, dał matce. Stała się bohaterką koleżanek z pracy. Tyle kawy wpłynęła jednak źle na jego formę: bagaż był ciężki, piłkarz się przeforsował i nie mógł zagrać po powrocie w ligowym meczu z Legią. Skończyło się 0-6. Górnika w najtrudniejszych czasach prowadzi trener Zdzisław Podedworny. Piłkarze musieli być na dwóch, trzech zebraniach kopalnianej "Solidarności", nastroje wobec nich mocno nieprzychylne. Związkowcy nazywają ich "nierobami" i natychmiast chcą wysłać na przodek, do kopalni. Trener Podedworny opowiadał mi o takim spotkaniu w kopalni "Bielszowice". Tamtejsi górnicy wymyślili receptę na sukcesy. Ich zdaniem, żeby osiągnąć wysoką formę piłkarze powinni meldować się na stadionie o szóstej rano i biegać przez osiem godzin. Na szczęście zwycięża rozsądek. Wówczas Górnik dopiero buduje drużynę, która w drugiej połowie lat 80. zachwyci w Polsce, ale wówczas niewielu zdaje sobie z tego sprawę. Ma na głowie inne problemy: żeby wyjechać na zgrupowanie do Zakopanego trzeba zdobyć mnóstwo przepustek i pozwoleń. A skąd wykombinować benzynę do autokaru, żeby dojechać na mecz?! Dobrze pan zrobił, że mnie wyrzucił Czas na banał: patologia nigdy nie jest przypisana jednym, a niewinność - innym... Kiedy "Solidarność" rośnie w siłę, w siłą rosną też Szombierki Bytom. W 1980 roku zdobywają mistrzostwo Polski, rok później zajmują w lidze trzecie miejsce. Za niektórych ludzi "Solidarność" musi się jednak wstydzić. Pewnego dnia Szombierki po słabej grze przegrały u siebie w lidze z Arką. Piłkarze przygnębieni w szatni, trener Hubert Kostka zastanawia się, co im powiedzieć. Nagle wpada do szatni jakiś pijany facet i sztorcuje wulgarnie wszystkich z góry na dół. Kostka reaguje natychmiast. Łapie nieproszonego gościa na poły marynarki i wyrzuca na zewnątrz. Po chwili wpada dyrektor kopalni. - Coś ty zrobił Hubert?! Teraz wszystko się rozleci! - krzyczy przerażony. Okazało się, że to przewodniczący "Solidarności" w kopalni Szombierki. Trener się nie przejmuje. Zapewnia, ze zrobiłby to jeszcze raz, a jeśli coś się nie podoba - zawsze może odejść. Problem rozwiązuje się sam. Nazajutrz do Kostki nieśmiało puka skruszony przewodniczący z flaszką wódki pod pachą. Trener mówi mu, żeby zabierał alkohol. - Bardzo dobrze pan zrobił, że mnie wyrzucił - zapewnia gorliwie działacz "Solidarności". Odtąd klub zawsze wysyła Kostkę z sugestią premii dla piłkarzy, bo "Solidarność" musiała je zatwierdzić. Zatwierdzała zawsze! Oczekiwanie papieża Symboliczne zdarzenie związane ze stanem wojennym przytrafia się w Cracovii. W przeddzień jego wprowadzenia, 12 grudnia 1981 odbyła się skromna akademia z okazji 75-lecia klubu. Honorową brylantową odznakę z numerem 1 działacze z Krakowa postanowili przyznać Janowi Pawłowi II. Na jej wręczenie papież poczeka 15 lat. *** Przy pisaniu tekstu korzystałem z następujących książek: - Paweł Czado, Beata Żurek "Piechniczek. Tego nie wie nikt" (2015); - Paweł Czado "Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach" (2017); - Paweł Czado, Jerzy Góra, Henryk Grzonka, Wojciech Krzystanek, Adam Pawlicki "Stadion Śląski. Kocioł Czarownic 1956-2018" (2018); - Paweł Czado "Zieloni. Szombierki, niezwykły śląski klub" (2020).