Plebiscyt "Mistrz mistrzów" francuskiego dziennika "L'Equipe" trudno uznać za przyjazny dla futbolistów. Wielka sportowa gazeta narodził się dla kolarstwa i dzięki kolarstwu wraz z powstaniem wyścigu Tour de France. Ukazywała się wtedy jako "L'Auto", dopiero po wojnie, w 1946 roku przyjęła swoją dzisiejszą nazwę. Zaraz potem powołano do życia plebiscyt dla największych francuskich mistrzów, by w 1980 roku rozszerzyć go na światowe gwiazdy sportu. Pierwszym laureatem był amerykański łyżwiarz Eric Heiden zdobywca pięciu złotych medali na igrzyskach w Lake Placid. Dla niego zrobiono wyjątek Francuski dziennik zna jednak dobrze siłę piłki. Swoją rekordową sprzedaż osiągnął 13 lipca 1998 roku, dzień po tym, jak piłkarska reprezentacja Francji zdobyła tytuł mistrza świata. Zinedine Zidane był do niedawna ostatnim piłkarzem, który otrzymał tytuł "Mistrza mistrzów", w tym roku konkurencję zdeklasował jednak Leo Messi. Niby nic nadzwyczajnego, kolejne trofeum na zawalonych półkach nr 1 światowych boisk. A jednak triumf Argentyńczyka jest bezprecedensowy. Dotąd wszyscy specjaliści od kopania skórzanej kuli wygrywali plebiscyt "L'Equipe" w roku mundialu, z którego wrócili, jako złoci medaliści. Tak było z Paolo Rossim w 1982 roku, Diego Maradoną (1986), Romario (1994) i Zidane'em (1998). Wyjątek zrobiono dopiero dla 24-latka z Barcelony. Czy Messi zasługuje już dziś na miano gwiazdy nr 1 światowego sportu? Słyszałem o komentatorach kwestionujących sens publikacji jego biografii, przekonując, że Argentyńczyk wciąż jest na to za młody. Ciekawe, co by na taki argument powiedzieli biografowie Davida Hume'a, który ogłosił swój słynny "Traktat o naturze ludzkiej" przed 30. urodzinami będąc dzieciakiem jak na filozofa. "Historia chłopca, który stał się legendą" została przetłumaczona niedawno na język polski. Jej autor, argentyński dziennikarz Luca Caioli uznał najwyraźniej, że do 24. roku życia Messi osiągnął znacznie więcej, niż większość rywali przez całą karierę. Jeśli na początku stycznia inny francuski magazyn "France Football" przyzna Argentyńczykowi trzeci raz z rzędu "Złotą Piłkę", będzie on w czwórce piłkarzy tak uhonorowanych po Johannie Cruyffie, Michelu Platinim i Marco van Bastenie. Tylko Francuz wygrywał tytuł gracza roku trzy razy z rzędu, ostatni raz mając 30 lat. Cruyff podczas trzeciego triumfu był o trzy lata starszy od Messiego, van Basten o cztery. Bije na głowę Maradonę Nie zostaje się legendą sportu dzięki plebiscytom. Messi trzy razy wygrywał Champions League, pięć razy mistrzostwo Hiszpanii, dwa razy mundial klubów. Liczba wyróżnień indywidualnych sięga w jego przypadku zawrotnej liczby 30. Dokonaniami klubowymi bije na głowę Diego Maradonę. Argentyńczycy widzą w nim kolejne wcielenie swojej największej legendy. "Urodził się odciśnięty od matrycy, która po Maradonie wydawała się bezużyteczna" - mówi o Messim Mariano Bereznicki, dziennikarz ukazującego się w Rosario (rodzinne miasto Leo) "La Capital". Te słowa Caiola cytuje w biografii piłkarza. Caiola opisuje w skrócie sytuację w Argentynie w 1987 roku, kiedy Leo się urodził, opowiada o jego rodzinie, dzielnicy, gdzie się wychował i zaczynał grać w piłkę, przedstawia dwie sprzeczne wersje debiutu w zespole Grandoli. Pierwsza jest opowieścią trenera, druga rodziny. Wyjaśnia też dlaczego wybrał klub "Trędowatych" zamiast bardziej utytułowanego Rosario Central. Różnice we wspomnieniach o Messim pojawiają się nawet przy motywach wyjazdu do Barcelony. Rodzina piłkarza przekazała po raz kolejny dość dramatyczną wersję poszukiwania środków na kurację Leo, który mierząc 120 cm przestał rosnąć. Nie chciał płacić ani ówczesny klub Messiego Newell's Old Boys, ani bogatsze River Plate, dlatego ojciec został zmuszony do rozpaczliwego poszukiwania szansy w Europie. Tymczasem lekarz, który zdiagnozował u 11-letniego gracza deficyt hormonu wzrostu zapewnia, że rodzice Messiego nie powinni byli popadać w panikę, bo malec miał prawo do odbycia darmowej kuracji w Argentynie. Nie ma dobrych podstaw, by wątpić w słowa rodziny Messich. Ich wyprawa do Katalonii wcale nie była ucieczką do lepszego świata. Przeciwnie: nikt nie umiał się tam zaadaptować, matka z rodzeństwem uciekli do Rosario przy pierwszej sposobności, ojciec też by to zrobił, gdyby nie upór 13-latka, który za wszelką cenę chciał zostać piłkarzem. Ale w nowym domu, w Barcelonie ojciec i syn urządzili wszystko tak, by było jak w ich ukochanej dzielnicy San Martin. Jedno z najboleśniejszych doznań Leo polega na tym, że kiedy wraca do Argentyny nie może szwędać się z kumplami jak dawniej. Dziś jest na to zbyt sławny. Zostałby geniuszem bez "La Masii" Gdy spytać jego rodaków (trenerów, działaczy, dziennikarzy) odpowiedzą, że zapowiadał się na geniusza piłki już od 4. roku życia i byłby nim został niechybnie nawet bez nauk odebranych w barcelońskiej szkółce "La Masia". Zdaniem sąsiadów i kolegów ze szkoły sukces odniesiony w Hiszpanii nie zmienił go także jako człowieka. Rodzina Messich nie wyniosła się nawet do lepszej dzielnicy Rosario. Na co więc wydaje pieniądze piłkarz, którego dochody przekraczają 30 mln euro rocznie? W książce Caioli Leo odpowiada w imieniu rodziny: "Nie należymy do ludzi potrzebujących luksusu". Wygląda na to, że w życiu prywatnym Messi nie zbliży się nawet do "dokonań" Maradony, choć sportowe oszustwo nie jest mu obce: zdobył już gola ręką w meczu ligowym przeciw Espanyolowi. Zapewne jednak jego biografia, nawet ta kolejna, napisana za 10 lat nie będzie zawierała pasjonujących wątków narkotykowych, politycznych, po mafijne. Nie zostanie też pewnie bogiem. Czy dorówna Maradonie na boisku? Sam uważa, że Diego był jedyny i niezrównany, jego wielkość zna z wideo, które podarowano mu w dzieciństwie. Gdyby jednak poprowadził kiedyś "Albicelestes" do triumfu w mistrzostwach świata, szczęśliwi Argentyńczycy mieliby z tym pewien problem. Bo tak w głębi duszy dawno postanowili, że dla drugiego takiego jak Maradona w historii piłki nie ma już miejsca. Leo Messi nigdy nie będzie "produktem" stricte argentyńskim. Bez względu na to, co myślą rodacy, to jednak "La Masia" zmieniła w brylant futbolowy diament. Argentyńczycy do dziś nazywają go w złości Katalończykiem nie potrafiąc zaakceptować, że cały swój kunszt pokazuje wyłącznie w towarzystwie Xaviego i Iniesty. Diego był wolny od takich ograniczeń. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2182219">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>