Ten wynik jest tym bardziej przykry dla podopiecznych Wojciecha Stawowego, że sobotni mecz był 600. występem "Pasów" w pierwszej lidze. Jeszcze gorzej, że przegrana nastąpiła w spotkaniu z najsłabszym zespołem ligi. Tak przynajmniej, ironicznie, stwierdzili kibice gospodarzy. W drużynie Cracovii ciężko jest kogokolwiek wyróżnić za sobotni występ. Jednym z nielicznych, który miał pozytywne momenty, był Krzysztof Przytuła. - Myślę, że spotkanie przegraliśmy w pierwszej połowie, kiedy straciliśmy dwa gole, choć potem graliśmy chyba najlepszy mecz w tej rundzie. Nie znajduję wytłumaczenia, dlaczego zaczynamy grać dopiero wtedy, gdy tracimy bramkę, a nie potrafimy od początku meczu narzucić własnego stylu. A przecież z tego właśnie słynęliśmy - mówił po meczu zmartwiony pomocnik "Pasów. - Poza tym z każdą minutą, gdy nie potrafiliśmy strzelić gola, traciliśmy wiarę w końcowy sukces, a taka sytuacja nie może się po prostu zdarzać - dodał. Przytuła równocześnie zdecydowanie zaprzeczył, że Cracovia zlekceważyła przeciwnika. - Na pewno byliśmy zmotywowani przed tym meczem. O naszej porażce zadecydowały błędy indywidualne i nasza niemoc w ataku, bo w trzech meczach strzeliliśmy tylko jednego gola. Mam nadzieję, że ten krok w tył, jaki zrobiliśmy, zmobilizuje nas do dwóch w przód w meczu z Wisłą (w następnej kolejce odbędą się derby Krakowa - przyp. red.) - powiedział pomocnik "Pasów". Paweł Pieprzyca, Zabrze