Ten konflikt nie jest nowy. Rapinoe - z charakterystycznie ufarbowanymi włosami, zaangażowana politycznie, bojowniczka LGBT - jeszcze go podsycała przed imprezą we Francji, gdzie Amerykanki potwierdziły swoją supremację w kobiecym futbolu. Na pytanie, dlaczego nie śpiewa hymnu, mówiła, że "to rodzaj powiedzenia ‘fuck you’ w kierunku obecnego prezydenta i rządu". Dzisiaj nie cofa się ani na krok. W wywiadzie dla CNN mówi, że pod żadnym pozorem nie pójdzie do Białego Domu, mimo zaproszenia Trumpa, bo byłoby to "korzystne dla jego administracji", żeby pokazać się razem ze zwycięską drużyną. - Dla nas nie ma to żadnego sensu i nie sądzę, aby którakolwiek z moich koleżanek się na to godziła - mówi Rapinoe. Zresztą, Amerykanka poszła jeszcze trochę dalej. Pytana o to, co chciałaby dzisiaj powiedzieć prezydentowi, zwróciła się bezpośrednio do kamery, oznajmując: - Pan wyklucza ludzi. Pan wyklucza mnie i tych, który myślą i zachowują się jak ja. Czy pozostała część ekipy rzeczywiście nie skorzysta z zaproszenia Trumpa, które . Oficjalnego stanowiska nie ma. Wiadomo natomiast, że jest zaplanowana parada zwyciężczyń w Nowym Jorku, na Manhattanie, gdzie zwykle podobne przemarsze/przejazdy się odbywają. - To najlepsze miejsce na świętowanie - twierdzi Rapinoe. Przypomnijmy, że piłkarka, prywatnie związana z Sue Bird, gwiazdą kobiecego basketu, jak pierwsza sportsmenka poparła bojkot hymnu zapoczątkowany przez gracza futbolu amerykańskiego Colina Kaepernicka w 2016 roku w ramach protestu przeciwko policyjnej przemocy wobec czarnoskórych. To ona stała też na czele akcji 28 zawodniczek przeciwko rodzinnej federacji piłkarskiej (sprawa znalazła się w sądzie) domagających się zmniejszenia różnic w zarobkach między kobietami i mężczyznami. Remigiusz Półtorak