Didier Deschamps okazał konsekwentny aż do bólu i po raz kolejny udowodnił, jak duże znaczenie przywiązuje do symboli. W zasadzie nie mogło być inaczej. Nie po mundialu, w którym właśnie konsekwencja była jedną z największych atutów francuskiej drużyny. Podczas gdy przed meczem z Holandią tendencja była raczej taka, że na boisko wybiegnie ekipa nieco zmieniona w porównaniu z ostatnim starciem przeciwko Niemcom - szczególnie na bokach obrony, a być może też w ataku - trener nie zmienił nic. Innymi słowy, w pierwszym meczu nowych mistrzów świata przed własną publicznością pojawiła się niemal dokładnie ta sama jedenastka, która w lipcu wygrywała z Chorwacją na Łużnikach w finale mundialu (4-2). Z jedną zmianą, wymuszoną, bo Hugo Lloris jest kontuzjowany i siedział tylko na trybunach. Dlatego, podobnie jak w Monachium, zastąpił go Areola. Jeśli Deschamps zaufał znowu tym samym piłkarzom, to nie dlatego, że dzisiaj - tak samo, jak przed dwoma miesiącami - jest to absolutnie najlepszy skład Francuzów. Bo forma każdego z zawodników jest ciągle różna. Chodziło o coś innego - o sygnał dla francuskiej publiczności, że oto ci sami mistrzowie, którzy potrafili wywalczyć tytuł, teraz prezentują się u siebie. Pierwszy i pewnie ostatni raz w takim zestawieniu. A gdyby jeszcze do tej jednodniowej symboliki udało się osiągnąć dobry wynik, czyli coś, co było zawsze priorytetem dla Deschampsa... Pierwsza połowa mogła wskazywać, że nie będzie to takie trudne. Francuzi zdecydowanie dominowali, nie pozwalali rywalom spokojnie wyprowadzić piłki i wszelkimi sposobami starali się zaprzeczyć grze, do której nas przyzwyczaili w Rosji. Nie czekali na kontrataki, mieli dużą przewagę w posiadaniu piłki, a ciągły pressing Griezmanna, poruszającego się jak wolny elektron, Giroud i Mbappe sprawiał Holendrom wiele problemów. Właśnie ten ostatni strzelił szybko gola po znakomitym zagraniu Matuidiego, przypominając, że również jego premierowe trafienie w kadrze, na tym samym stadionie w ubiegłym roku, było przeciwko "Pomarańczowym". 80 tysięcy widzów na Stade de France właśnie takich mistrzów chciało oglądać. Nic nie wskazywało na to, że obraz gry może się zmienić, że Holendrzy będą w stanie poważniej zagrozić bramce Areoli. Tymczasem druga połowa rozpoczęła się od niespodziewanie słabszej postawy gospodarzy. Niezdecydowanie francuskich obrońców wykorzystał Babel, ale niedługo potem wszystko wróciło do normy. A nawet więcej. Dosłownie szał radości zapanował na trybunach, gdy Olivier Giroud przełamał wreszcie niemoc strzelecką w kadrze - od dziesięciu meczów! - i pokonał Cillessena. Zawodnik, który przyznał niedawno, że modlił się każdego dnia na mundialu, uklęknął na murawie, dając znak, jak bardzo tego potrzebował. Trener Deschamps zdjął go tuż przed końcem, wywołując owację publiczności. Prawdziwe święto zaczęło się jednak dopiero po końcowym gwizdku. Zwycięstwo w tym szczególnym meczu tylko wzmocniło radosny nastrój na trybunach. Tak naprawdę, nikt nie wyobrażał sobie, że może być inaczej... Francja - Holandia 2-1 (1-0) Bramki: 1-0 Mbappe (14.), 1-1 Babel (67.), 2-1 Giroud (75.) Remigiusz Półtorak z Paryża Wyniki, terminarz i tabela grupy 1 Ligi Narodów A