Alex Ferguson przerwał konferencję prasową, gdy dziennikarze zapytali go "dlaczego drużyny z Manchesteru nie radzą sobie w Lidze Mistrzów". Po prostu wstał i wyszedł, rzucając tylko na odchodne: "może oni sobie nie radzą, bo my tak". Trener United nie cierpi porównań do uprzykrzonego sąsiada, zwłaszcza po ostatniej klęsce w lidze 1-6. Przerwana rozmowa z dziennikarzami miała miejsce po 5. kolejce Champions League, w której United zremisował z Benfiką na Old Trafford, a City poległo w Neapolu. Ferguson miał prawo uważać, że wszystko jest pod kontrolą, w Bazylei jego drużynie wystarczył remis. Porażka 1-2, choćby pechowa, nie łagodzi frustracji w Manchesterze. United jest bez dyskusji największym przegranym tej edycji Ligi Mistrzów. W ostatnich 16 latach klub z Old Trafford przepadł w fazie grupowej zaledwie raz, w 2005 roku. W czterech poprzednich sezonach grał na kontynencie rolę hegemona: trzy razy docierając do finału rozgrywek, wygrywając je raz, po finale z Chelsea w 2008 roku, przegrywając dwa razy z Barceloną (2009, 2011). Tego lata Ferguson mógł wreszcie wydać ile chciał na transfery, oczekiwano więc, że to jego drużyna stanie się liderem pościgu za zespołem z Katalonii. Takich rywali jak Benfika, czy FC Basel United powinien połykać, tymczasem w czterech meczach z nimi uciułał zaledwie trzy punkty. Trudno zrozumieć dlaczego? Przecież po solidnych wzmocnieniach drużyna wydawała się silniejsza niż w poprzednim sezonie. W Premier League wystartowała znakomicie, Arsenalowi wbiła osiem goli, Chelsea trzy. Ciosem była klęska w derbach, ale nawet od tamtej pory zespół Fergusona utrzymał drugie miejsce w tabeli. Zapewne błędem legendarnego szkoleniowca okazało się odstąpienie od transferu Wesleya Sneijdera, bo w ostatnich meczach drużynie tak brakowało kreatywnego pomocnika, że trener United wystawiał w tej roli Wayne'a Rooney'a. Mimo wszystko nie tłumaczy to katastrofy w fazie grupowej Ligi Mistrzów, w sezonie, w którym legendarny trener świętował ćwierć wieku pracy na Old Trafford. Klęska City jest łatwiejsza do zrozumienia, choć drużyna za pół miliarda funtów miała tworzyć historię, od swojego debiutu w Champions League. Zespół Roberto Manciniego trafił jednak do trudnej grupy, z rewelacyjnym Napoli. Dlaczego lider Premiership, który w 14. kolejkach najsilniejszej ligi na kontynencie stracił zaledwie cztery punkty, w sześciu spotkaniach fazy grupowej Champions League oddał rywalom dwa razy tyle? Brak doświadczenia? A wystarczyło go Napoli, które poprzednio w Pucharze Europy grało w czasach Diego Maradony? Kluby Serie A, które od przyszłego sezonu tracą jedno miejsce w Champions League, wprowadziły do 1/8 finału aż trzy zespoły (Napoli, Milan, Inter). Więcej niż Niemcy, Hiszpanie, Francuzi i Anglicy. Niesmak budzi cudowany awans Lyonu kosztem Ajaksu, do którego przyczyniły się błędy sędziowskie. Czy Arsenal i Chelsea są w stanie obronić dominującą pozycję Wyspiarzy w Europie? Wydaje się to mało prawdopodobne. Obie drużyny są w przebudowie, przed startem tej edycji rozgrywek w Lidze Mistrzów po raz pierwszy od lat nie były zaliczane do faworytów. Dziś jest trzech murowanych: Real Madryt, Barcelona i Bayern Monachium robiący wszystko, by zagrać finał na swoim stadionie. Tradycyjnie w fazie grupowej nastąpiło "oczyszczenie" Ligi Mistrzów z piłkarzy polskich. Zostali tylko bramkarze, czyli tak jak zwykle. A mogliśmy mieć ogromne nadzieje, związane przede wszystkim z trio z Borussii Dortmund. Po sensacyjnym starcie przepadł też "polski" Trabzonspor i Lille, za to w 1/8 finału znalazł się cypryjski APOEL, który wyeliminował Wisłę. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2175441">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>