Obydwaj ponieśli porażki, ale jeśli wyrażenie "moralny zwycięzca" oznacza cokolwiek, Manzano i Jimenez z czystym sumieniem mogą czuć się w ten sposób. Gregorio Manzano dokonywał z bankrutującą Mallorką masowych piłkarskich cudów, stawiając przed sobą cel - patrząc na zgromadzone środki - ekstremalnie absurdalny: awans do Ligi Mistrzów. Rywalizację przegrał w ostatnich sekundach sezonu. Nie dostał nowego kontraktu, bo niepewne przyszłości władze Mallorki nie chciały niczego obiecywać - i tak zalegają Manzano z wypłatą pensji. Manolo Jimenez posadę w Sevilli stracił już w marcu, po siedmiu meczach bez zwycięstwa, remisie z ostatnim w tabeli Xerez i przedwczesnym pożegnaniu z Ligą Mistrzów. Jimeneza i Manzano łączyła nie tylko bezpośrednia walka o czwartą lokatę w tabeli, ale i zawodowe podobieństwo - obydwaj wymieniali połowę podstawowej jedenastki, choć z różną częstotliwością - Manzano co sezon, Jimenez co mecz. Psycholog od zadań karkołomnych Gdyby co roku patroszyć Real czy Barcelonę z pięciu największych gwiazd, nikt nie kazałby im po trzech latach walczyć o mistrzostwo. Mallorca traciła swoich najważniejszych piłkarzy, a ubytki kadrowe uzupełniała zbierając bezrobotnych albo chwilowo wysyłanych na wypożyczenia. Tymczasem Manzano, co roku z bardziej przypadkową zbieraniną, osiągał coraz lepsze wyniki. Jeżeli nie są one zasługą kunsztu "Profesora", który z każdego przygarniętego piłkarza wyciśnie maksimum możliwości, mamy przekonujący dowód na irracjonalność świata. Albo na sprzedaż duszy diabłu w zamian za rozwój kariery. Manzano, trener z doświadczeniem pedagogicznym - wykładał psychologię w szkole trenerskiej w Sewilli, w Benalmadena i język w Jaen - jak nikt potrafi docierać do piłkarskich "ego". Kto dostał się pod opiekę "Profesora", ten rozgrywał najlepsze miesiące swej kariery albo przeżywał drugą młodość. W ostatnich trzech latach Mallorka zbudowała bezkonkurencyjną na hiszpańskim rynku markę salonu transferowego, skąd każdy mógł kupić piłkarza na każdą okazję. Gwarancję jakości - zwykle długoletnią - wystawiał "Profesor" Manzano. Dani Guiza w koronie króla strzelców Primera Division triumfował na Euro 2008 i odszedł do Fenerbahce, Jonas Gutierrez, reprezentant Argentyny, do Newcastle, Cleber Santana, Jose Jurado i Mario Suarez wrócili do Altetico Madryt, a David Navarro do Valencii. Sevilla kupiła Fernando Navarro, Valencia Aritza Aduriza, a Villarreal zgarnął Ariela Ibagazę i Borję Valero. Urugwajczyk Chori Castro rozegrał taki sezon, że myślą o nim w Barcelonie. Mallorca potrafiła grać porywającą piłkę, a gdy brakowało już artystów - skuteczną. Szczególnie przed własną publicznością - seria dziesięciu zwycięstw i najwięcej po Realu i Barcelonie punktów zdobytych na własnym terenie dały miejsce przed Villarrealem i Atletico, zdecydowanie bogatszymi kadrowo i ekonomicznie. Trenerzy powtarzają jak zaprogramowani, że istnieje dla nich tylko najbliższe spotkanie. Czasem brzmi to dość kuriozalnie, ale być może bez spacyfikowania własnej wyobraźni trudniej zostać wybitnym szkoleniowcem. Gdyby Manzano wybiegał myślami w ostatnim odcinku sezonu poza najbliższy mecz, w końcu musiałby ześwirować. Wiedział, że skończy swą długą przygodę z Mallorką niezależnie od wyników. Według mediów, gdyby Sevilla skończyła ligę na piątym miejscu, nowym trenerem miałby zostać właśnie Manzano. Gdyby zatem "Profesor" wprowadził Mallorkę do Ligi Mistrzów, sam trafiłby do elitarnego klubu, ale na swój występ w najbardziej prestiżowych rozgrywkach musiałby jeszcze poczekać. Ciekawe co w takiej sytuacji zaproponowałby Salomon. Ostatecznie Mallorka przegrała rywalizację i Manzano został bez pracy, ale nie powinien planować długiego urlopu. Jeśli Valencia, Villarreal, Atletico albo Sevilla wypędzą szkoleniowca, "Profesor" będzie pierwszym, komu zaproponują pracę. "Wenger" z Arahal Jimenez z 20-tysięcznego miasteczka na południu Andaluzji, trenerką zajął się po bogatej piłkarskiej karierze - rozegrał ponad 350 meczów w defensywie Sevilli. Siedmioletnia praca w drużynie rezerw ukształtowała go jako szkoleniowca. Dorobił się przydomku, bo co roku płacił pierwszej drużynie haracz złożony z najzdolniejszych młodzieńców, niczym Arsene Wenger odkrywając dla świata kolejne talenty. Jesus Navas, Sergio Ramos, Diego Capel, Diego Perotti, Lolo, Antonio Puerta, Jose Reyes, Alejandro Alfaro - wszyscy przeszli twardą szkołę Manolo Jimeneza, zanim wypłynęli na głębsze wody. W 2007 r. Jimenez odziedziczył po Juande Ramosie pierwszy zespół Sevilli. Nie był to wymarzony spadek - załamana grupa psychicznych wraków, wymagająca wyciągnięcia z depresji po śmierci kolegi z szatni, Antoniego Puerty. Trochę to trwało, ale ostatecznie kryzys minął. Jeżeli trener ma być jak ojciec dla wszystkich swoich licznych podopiecznych, to Manolo Jimenez jest trenerem wyśnionym. Jeżeli ma stosować rotacje, by rywale nie nauczyli się stylu gry, to z Jimeneza chodzący ideał. Najpewniej nie narodził się jeszcze geniusz matematyki, zdolny wzorem opisać system rotacji Jimeneza. Manolo, targany swym sympatycznym obłędem, otwarcie drwi ze wszelkich stereotypów. Być może dlatego, że mentalnie nigdy nie przestał być trenerem bandy nastolatków. Z meczu na mecz najczęściej zmienia pięciu albo sześciu piłkarzy - Sevilla co tydzień stawała się w połowie nowym zespołem. Jimenez ograniczał swoje szaleństwa przy wyjątkowych okazjach - po zwycięstwie nad Realem Madryt wymienił tylko czterech zawodników. Piłkarskie bóstwa, negatywnie nastawione do świętokradców i tak pokarały Manolo za lekceważenie odwiecznej zasady zachowania zwycięskiego składu. W następnej kolejce Sevilla przegrała z Deportivo. Jeden piłkarz nie może umieć grać na pięciu różnych pozycjach? Nie w Sevilli. Jimenez wykreował Adriano - jednoosobową ławkę rezerwowych, zdolnego grać na bokach defensywy, w środku pomocy i na skrzydłach. Ktoś tak wszechstronny daje nieograniczone możliwości cotygodniowej zmiany ustawienia. Jimenez stosował swoje rotacje, jakby przewidywał nieuchronny pomór kadry i chciał zgrać każdego z każdym. Niewygłoszone proroctwo spełniło się - w kluczowym momencie leczyło się dziesięciu piłkarzy, a Sevilla zgubiła punkty i odpadła z Ligi Mistrzów. Życiowy projekt wziął w łeb? Jimenez pewnie zadał sobie inne pytanie - jak skutecznie rotować składem w czasie takiej plagi kontuzji? Po rozstaniu z andaluzyjskim Wengerem, Sevilla zatrudniła Antonio Alvareza, również byłego piłkarza i trenera drużyny rezerw. W ostatnim meczu sezonu posadę uratował mu młody wychowanek. Filozofia stawiania na młodzież przetrwa, pomimo nowego guru. Samemu Jimenezowi długie bezrobocie raczej nie grozi - nikt nie pasuje bardziej do Athletic Bilbao albo Getafe, gdzie masowo trafiają talenty z Kraju Basków czy szkółek Realu i Valencii. W takich drużynach, bez wielkiej presji osiągania sukcesów, Manolo mógłby spełnić swoje zawodowe fantazje - wymieniać z meczu na mecz całą jedenastkę. Łukasz Kwiatek