Okazuje się, że Leo nie podpisał z PZPN-em żadnej nowej umowy. Kontrakt z Beenhakkerem został podpisany latem 2006 roku, a jesienią 2007 roku dołączony został tylko aneks z nowymi warunkami finansowymi. Beenhakker zarabia obecnie 70 tysięcy euro miesięcznie, a nie 60 tys., jak się dotychczas mówiło! W tym dokumencie nie ma zastrzeżenia wyłączności Leo dla polskiej reprezentacji. Co więcej, Beenhakker sam kształtuje czasowy wymiar swojej pracy. Sam decyduje, kiedy gra w golfa, kiedy myśli o transferach Feyenoordu Rotterdam, kiedy załatwia sponsorów dla swojego ukochanego klubu - co ujawniła holenderska prasa - a kiedy myśli o debiutancie numer 51 w swojej przygodzie z Polską. Lato w tej sytuacji powinien rozliczyć swojego poprzednika Listkiewicza. Czy nie jest to działanie na szkodę związku, taka umowa z Beehakkerem?! Listkiewicz w Poznaniu osobiście prosił Holendera, aby - jak się wyraził - "uspokoił się i skoncentrował na pracy z reprezentacją Polski". W dniu, w którym tworzy się historia polskiej piłki, Lato i Beenhakker spotykają się na Miodowej w Warszawie, aby przedyskutować pracę Holendra dla Feyenoordu. Zamiast gościć w Udine, będą wymieniać uwagi na temat ich wzajemnych relacji. Lato w Poznaniu sondował co prawda wariant zatrudnienia na stanowisku selekcjonera Franciszka Smudy (<a href="http://sport.interia.pl/felietony/kolton/news/kolton-pstryczek-leo-w-nos-laty,1259802">INTERIA.PL pisała o tym pomyśle już tydzień temu</a>), ale umowa z Leo Beenhakkerem wiąże mu ręce. Prezes PZPN przyznaje jednak: "Byłoby do zapłacenia niewyobrażalnie dużo pieniędzy". Szacuje się, że związek musiałby wydać na odszkodowanie dla "zapracowanego" Leo 700 tysięcy euro (tyle wpłynie na jego konto do końca roku z PZPN-u). Roman Kołtoń