Kameruńczycy przegrali w sobotę 0-2 z Republiką Zielonego Przylądka w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki. Rewanż odbędzie się 13 października, a zwycięzca dwumeczu awansuje do finałów rozgrywek w 2013 roku. - Ktoś, kto właśnie przyjechałby do Jaunde i oglądał zamieszki wokół siedziby federacji pomyślałby, że mamy wojnę, albo inwazję obcych wojsk - opisał wydarzenia jeden z mieszkańców stolicy, pracujący w pobliżu budynku piłkarskiego związku. Sytuacja wokół reprezentacji Kamerunu, która trzykrotnie triumfowała w Pucharze Narodów Afryki, zdobyła złoty medal igrzysk w 2000 roku i była pierwszym afrykańskim ćwierćfinalistą mistrzostw świata, jest gorąca od blisko roku. W listopadzie władze związku ukarały lidera Samuela Eto'o kilkumiesięczną dyskwalifikacją. Była to kara za rolę, jaką piłkarz odegrał w strajku, który doprowadził do odwołania towarzyskiego meczu z Algierią 15 listopada. Po pierwszej decyzji federacji zawodnik Anży Machaczkała miał pauzować w 15 spotkaniach. Potem zmniejszono karę do czterech meczów, która skończyła się na początku września. Tuż przed meczem w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki Eto'o poinformował jednak, że nie zamierza występować w zespole, a na stronie internetowej napisał nawet, że jego zdaniem narodowa drużyna jest "źle zarządzana i pełna amatorów". Powodem buntu piłkarzy Kamerunu był spór dotyczący premii za udział w turnieju LG Cup rozegranym w listopadzie w Maroku. Zawodnicy utrzymywali, że federacja nie wypłaciła należnych im pieniędzy i odmówili wyjazdu na spotkanie z Algierią.