Mistrz Rogali, czyli Jeden Ze Stu Są postaci, które już za życia stają się legendą, i takie, których legenda rozpoczyna się w chwili śmierci. Takie, które szacunek i rozgłos zdobywają rozpychając się łokciami, i takie, które zyskują go samą tylko obecnością. Postaci, które wychwala się w pieśniach, i takie, które się w tychże pieśniach wyklina. Jest też Kazimierz Deyna. Chłopak ze Starogardu, który osiągnął piłkarskie szczyty. Jego sława w ostatnim czasie odżywa na nowo. Fenomen "Kaki" Takiego zawodnika Polska w swojej historii nie miała nigdy. Król strzelców igrzysk olimpijskich, trzeci piłkarz świata w 1974 roku, srebrny medalista mistrzostw świata w RFN... Jego tytuły można by wymieniać jeszcze długo. Mimo że od zdobycia przez "Kazzy'ego" ostatnich laurów minęło już blisko trzydzieści lat, pamięć o nim nadal jest żywa. W sklepie klubowym Legii - drużyny, w której spędził większość kariery - znaleźć można całą kolekcję rzeczy mu poświęconych. Trudno zaliczyć spacer po stolicy, by nie spotkać kogoś, kto będzie nosił wizerunek Deyny na ubraniu. Pojawia się on na murach, ławkach, a nawet w teledyskach. To fenomen. Żaden nasz zawodnik nie cieszył się nigdy taką popularnością. Co ciekawe, pamięć piłkarza czczą głównie ludzie młodzi, którzy nie mogą pamiętać, jak spisywał się na boisku. To właśnie oni są inicjatorami najgłośniejszych przedsięwzięć związanych z "Kaką". Żywa legenda Szóstego czerwca tego roku, dwa dni przed meczem otwarcia Euro 2012, doszło pod stadionem warszawskiej Legii do historycznego wydarzenia. W 23 lata po śmierci Deyny nastąpiło odsłonięcie jego pomnika. Uroczystość zgromadziła prawie dwa tysiące osób. Choć nie brakowało i starszych, zdecydowaną większość stanowili ludzie przed "trzydziestką". Kilka godzin wcześniej odbył się uroczysty, ponowny pochówek piłkarza na warszawskich Powązkach. A to przecież nie wszystko. Niecały miesiąc przed tymi wydarzeniami miała miejsce premiera filmu "Być jak Kazimierz Deyna". W krakowskim muzeum PRL wciąż czynna jest wystawa firmowana jego wizerunkiem. Niedawno po raz drugi wydano książkę Stefana Szczepłka, opisującą życie zawodnika... Jak to możliwe, że wciąż, po tylu latach, coraz to nowe pokolenia ubóstwiają tego niepozornego bruneta? Dlaczego on? Wydaje się, że głównym powodem, dla którego pamięć o Deynie przybiera na sile, jest tęsknota. Od lat siedemdziesiątych (może poza Zbigniewem Bońkiem) nie mieliśmy przecież piłkarza naprawdę światowego formatu. O Deynie sam Franz Beckenbauer mówił: "To, jakim był zawodnikiem, miało ogromny wpływ na zajęcie przez Polskę trzeciego miejsca na świecie". A dziś? Reprezentacja będzie miała ciężko chociażby awansować do mistrzostw świata w Brazylii, a co dopiero odnieść na nich sukces. Przegrywa mecze nawet z Estonią, zespołem, który Orły Górskiego odprawiłyby spokojnie z bagażem kilku goli. Nasze kluby kompromitują się w europejskich pucharach, dostając tęgie baty od takich "potęg", jak Helsinborgs IF czy Viktoria Pilzno. W świetle tych zdarzeń czasy "Kaki" (i on sam) jawią się jako swojego rodzaju "raj utracony", coś co przeminęło i zapewne nie powróci. Bez dwóch zdań - wpływ na narastający kult Deyny ma również jego przedwczesna śmierć. Nie był królem życia. Poza boiskiem raczej ponosił porażki niż odnosił sukcesy. Przez to zdaje się być bardziej "ludzki", taki jak każdy z nas. Wędrowiec na podium Kilka lat temu jeden z magazynów sportowych zamieścił ranking stu najwybitniejszych piłkarzy w historii polskiego futbolu. Podium obsadzili w nim: Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek i Kazimierz Deyna. Na tle dwóch pierwszych postaci Deyna jawi się niczym zabłąkany wędrowiec: przez całe życie cichy, małomówny, skromny. O ile można tak powiedzieć, życie nie dało mu szansy zaistnienia w roli działacza czy polityka. Ludzie wciąż wspominają przede wszystkim jego grę i wspaniałe gole, a nie językowe lapsusy czy kontrowersyjne decyzje, jakich nie brakuje w wykonaniu np. Laty. Wpływ na postrzeganie Kazimierza Deyny mają też z pewnością emocje, jakie wywoływał swoją grą. Legionista w narożniku 29 października 1977 roku. Słoneczny, ciepły jak na tę porę roku dzień. Mało kto przejmuje się jednak słońcem. Reprezentacja Polski rozgrywa bowiem swój najważniejszy mecz w eliminacjach do mistrzostw świata. Na Stadionie Śląskim w Chorzowie jej przeciwnikiem jest Portugalia, z takimi tuzami, jak Manuel Fernandes czy Oliveira w składzie. Nasza kadra, aby pojechać na mundial w Argentynie, nie może tego meczu przegrać. Spotkanie jest wyrównane, obie strony stwarzają wiele sytuacji. Aż wreszcie przychodzi 36. minuta. Rzut rożny z lewej strony bramki Portugalczyków wykonuje Kazimierz Deyna. Uderza piłkę niezbyt mocno, technicznie, a ta, mijając zdezorientowanego bramkarza, ląduje w siatce. Koledzy z drużyny biegną w kierunku strzelca zbawiennej bramki, po chwili tonie on już w ich ramionach. Kibice na trybunach... ...nie, nie wiwatują. Gwiżdżą. Gwiżdżą przeraźliwie i buczą, niczym niespełna kilka lat wcześniej angielscy fani na widok polskich "zwierząt", jak nazywali Orłów Górskiego. Wygwizdują człowieka, który zapewnił ich drużynie awans do mistrzostwa świata, zdobył dla niej dwa medale igrzysk olimpijskich i medal na mundialu trzy lata wcześniej. Gwiżdżą, bo grał w Legii. "Fani" i parasolki To doprawdy niezwykłe, że zawodnik tak wybitny mógł zostać potraktowany w ten sposób. Takie sytuacje zdarzały się jednak i częściej. W tym samym meczu Deyna został zmieniony przez Erlicha, bardziej dlatego, by kibice dostali możliwość podziękowania mu, niż z powodów taktycznych. Ci swoją szansę wykorzystali na... ponowną falę gwizdów. Często też Kazimierz Deyna w drodze do szatni musiał mocno się nagimnastykować, aby obronić się przed ciosami "kibiców", próbujących go dosięgnąć pięściami czy parasolkami. Było to tak nagminne, że przyzwyczaił się do tego. Podobno nawet mu się to podobało, świadczyło bowiem niejako o jego piłkarskiej klasie. Słabego zawodnika nikt by przecież tak nie traktował... Transparenty i pijani kierowcy Ale i obecnie trafiają się, chociaż rzadko, przypadki znieważania "Kaki". 12 września 2009 roku, w czasie meczu ligowego Polonii Warszawa z Koroną Kielce, kibice "Czarnych Koszul" wywiesili transparent z treścią "Stop pijanym kierowcom" i podobizną Deyny. Była to, poza oczywistą prowokacją, aluzja do końcowych lat życia bohatera oraz samego, tragicznego wypadku. Piłkarz w chwili śmierci był bowiem pod wpływem alkoholu... Zareagowali fani Legii, sprawę nagłośniły media. Niesmak jednak pozostał. Okazuje się bowiem, że nawet w dzisiejszych czasach, kiedy kult piłkarza osiągnął już tak pokaźne rozmiary, trafiają się tacy, jak kilkadziesiąt lat wcześniej. Tacy, którzy gdyby żył, tłukliby go czym popadnie. "Nie rusz Kazika bo zginiesz!" Wszystkie przykłady ludzkiej (bo już przecież nie tylko kibicowskiej) aktywności, pozytywne czy negatywne, dają jednak tylko kolejne świadectwo wielkości Kazimierza Deyny. Legendą stał się już za życia, śmierć tylko pozwoliła jej rozkwitnąć. Jest symbolem potęgi polskiej piłki i tego, co w latach siedemdziesiątych było najpiękniejsze. Szczęśliwych dni, które już nie wrócą. Piękne jest też to, że młodzi pamiętają o takiej postaci i robią tak wiele dla uczczenia jej pamięci. Choć jednocześnie szkoda, że dziś nie mają nikogo, na kim mogliby się wzorować... Tomasz Czernich Podczas pisania tekstu korzystałem ze źródeł: - "Deyna, Legia i tamte czasy" - S. Szczepłek - <a href="http://www.kazimierzdeyna.com">http://www.kazimierzdeyna.com</a> - "Wielcy piłkarze, sławne kluby" - A. Gowarzewski, G. Stański - "Magazyn Futbol", nr 32, czerwiec 2009 - "Deyna" - film dokumentalny, reż. B. Dzianowicz, J. Stypa, 2003