Hiddink to człowiek, którego moc działa wszędzie. Po Mundialu w 2002 roku - kiedy to zmienił wątpiących Koreańczyków w naród zjednoczony za swoją drużyną, która dotarła aż do półfinałów - holenderski trener został zaproszony jako honorowy gość na zorganizowany dla uczczenia tego sukcesu bal. Przybył spóźnionym, w dżinsach i rozpiętej przy szyi koszuli, po czym z miejsca chwycił mikrofon i zaśpiewał zdumionym Koreańczykom: "I did it my way!" ("Zrobiłem to po swojemu" - przyp. tłum.) Okazało się, że również z repertuarem Franka Sinatry radzi sobie całkiem nieźle. Nie skusiła go nawet willa na wyspie Południowa Korea obiecywała mu złote góry, byle tylko został. Honorowe obywatelstwo, willa na słynącej z turystycznych atrakcji wyspie Czedżu, dożywotnie darmowe loty z i do azjatyckiego państwa... Ale jego zadanie zostało zakończone. Holender pomógł Koreańczykom zdać sobie sprawę z drzemiącego w nich talentu, uczynił z nich sprawnych żołnierzy, którzy na boisku "zabiegali" i znokautowali Polaków, Portugalczyków, Włochów i Hiszpanów. Była to dwuletnia misja, jeden z etapów pięćdziesięcioletniego życia, w ciągu którego Hiddink z juniora grającego w swoim rodzinnym Varsseveld przeistoczył się w zawodowca grającego i pracującego na czterech kontynentach. Trzy zasady prowadzące do sukcesów Dokonaniom Holendra nie do końca oddaje sprawiedliwość stwierdzenie, że ten dar Midasa - mitycznego króla, który swoim dotykiem zamieniał wszystko w złoto - opiera się na trzech zasadach: nie komplikować gry; komunikować się poprzez czyny, nie słowa; wymagać od innych pracy tak ciężkiej, na jaką samemu jest się przygotowanym. Ach, i jeszcze dodawać graczom otuchy, przekonywać ich, że mogą osiągnąć więcej, niż im się wydawało. Właśnie ten utwór zaśpiewał Koreańczykom Hiddink: Dawno temu, kiedy Hiddink ustalał skład reprezentacji Korei Południowej na mistrzostwa świata, których kraj ten był współgospodarzem, skrytykowałem jego podejście. Holender pozbył się "starych wyjadaczy", którzy uważali, że nie mogą się już nauczyć niczego nowego, i rozpoczął poszukiwania zawodników na uczelniach. Wydawało się wówczas, że on i jego specjaliści od przygotowania fizycznego ignorowali zupełnie różnice kulturowe i wymagali od Koreańczyków, by z dnia na dzień zaczęli pracować, grać i trenować jak Europejczycy. Postawił na zdolność do adaptacji "Być może ma pan rację" - odpowiedział mi wówczas Hiddink. "A może jest i tak, że ci zawodnicy mają większą zdolność przystosowywania się, niż się to panu wydaje." Po kilku miesiącach i kilku trudnych do przełknięcia porażkach stało się jasne, że reprezentacja Korei Południowej pod ręką Hiddinka przechodziła transformację. Jego koncepcja gry - szybkiej, bezpośredniej, opartej na błyskawicznych atakach skrzydłami - zaprowadziła kraj, który na wcześniejszych pięciu Mundialach nie odniósł nawet jednego zwycięstwa, aż do strefy medalowej. Oczywiście, nie bez znaczenia był tu fakt, że Mundial 2002 roku był rozgrywany na boiskach Korei Południowej i Japonii, i że Koreańczycy grali przed tryskającą optymizmem i entuzjazmem publicznością. Ale ważniejsze było to, że Koreańczycy wierzyli w to, co robili, i w to, jak grali. Kiedy Hiddink opuścił Koreę, zabrał ze sobą kilku zawodników. Jeden z nich, Park Ji-Sung, rozwinął pod jego okiem w PSV Eindhoven (kolejnej placówce Holendra) taki talent, że na jego kupno zdecydował się Manchester United. W MU Park stał się kimś więcej, niż tylko skrzydłowym. Jest szybki jak błyskawica, ma energię za dwóch i odwagę, by nadstawiać karku tam, gdzie buty fruwają w powietrzu - tak, jak w ostatnią niedzielę, gdy w meczu przeciwko Liverpoolowi zdobył dla "Czerwonych Diabłów" zwycięskiego gola. Wiarą natchnął go "pan Hiddink" Zapytajcie Parka, a powie wam, że wiarą natchnął go "pan Hiddink". Zapytajcie Alexa Fergusona, który na co dzień pracuje z najlepszymi zawodnikami świata, a potwierdzi, że inteligencja Parka i jego zdolności adaptacyjne należą do najwyższych, z jakimi spotkał się w ciągu dwudziestu trzech lat pracy w United. Wszyscy trzej - Hiddink, Ferguson i Park - podpisują się pod tą samą zasadą: gra jest dla zawodników, ale najlepsi zawodnicy uczą się od selekcjonerów i trenerów. O ile kariera Fergusona na Old Trafford trwa już imponujące ćwierć wieku, to Hiddink zawsze prowadził nieosiadły tryb życia. Jako zawodnik zmieniał klubowe barwy osiem razy, poruszając się nie tylko w obrębie holenderskich drużyn, ale też dwukrotnie ulegając urokowi zagranicy: w latach 70. grał dla Washington Diplomats i San Jose Earthquakes. Jako trener, człowiek przekazujący innym wiedzę i doświadczenie zdobyte w środku pola, zmieniał posadę trzynaście razy. Zaczynał w De Graafschap w 1982 roku; następnie na krótko angażował się we współpracę (czasem burzliwą) z tureckim Fenerbahce oraz hiszpańskimi Valencią, Realem Madryt i Betisem Sewilla. Piet de Visser mógłby o nim opowiadać Żyje i oddycha w sportowym dresie. Opanował fortele, jakimi musi posługiwać się człowiek będący buforem pomiędzy ambitnymi (czasem aż za bardzo) zarządami klubów a ambitnymi (czasami również za bardzo) piłkarzami. O osobowości, instynktach i bezpośrednich aż do bólu metodach pracy Hiddinka można by napisać książkę. Człowiekiem, który mógłby posłużyć za narratora - gdyby choć na chwilę zatrzymał się w swojej własnej podróży po międzynarodowych labiryntach futbolu - jest Piet de Visser. De Visser był szkoleniowcem już wtedy, kiedy Hiddink zdobywał czterdzieści lat temu swoje pierwsze trofeum (jako zawodnik De Graafschap). Gdy trenerska kariera Hiddinka zaczęła nabierać tempa, de Visser został jego łowcą talentów. Wśród jego odkryć są dwaj nadzwyczajni Brazylijczycy - szybki jak błyskawica Romario i fenomenalny Ronaldo. Dla obu z nich przepustką do sławy w Europie był klub PSV Eindhoven, nad którym pieczę sprawował wówczas Hiddink. Nadmieńmy również, że bliska znajomość de Vissera z Romanem Abramowiczem utorowała Hiddinkowi drogę do posady selekcjonera reprezentacji Rosji, którą objął w 2006 roku. W roku ubiegłym dorzucił do niej drugą, równie intratną - tymczasowego trenera Chelsea Londyn. Zastąpił na tym stanowisku zwolnionego przez Abramowicza Luiza Felipe Scolariego. "Sborną" oparł na grze Arszawina "Swój" rosyjski zespół Hiddink zbudował wokół Andrieja Arszawina. Ten światowej klasy zawodnik gra dziś dla londyńskiego Arsenalu. W Chelsea z kolei było mu dane pracować nad rozwojem ognistego talentu Didiera Drogby. Forma Rosjan na Euro 2008, była najwyższą, jaką zaprezentowali od czasu upadku Związku Radzieckiego. Jednak kiedy "Sborna" przegrała kwalifikacje do Mundialu w RPA stało się jasne, że Hiddink odejdzie szukać nowych wyzwań. Jego kontrakt upływa w czerwcu. W Anglii nie brak klubów, które - widząc, co Hiddink osiągnął w ciągu kilku miesięcy spędzonych w Chelsea - zaoferowałyby mu wszystko, byleby tylko związał z nimi swoje zawodowe losy. Do jego drzwi pukają również narodowe związki piłkarskie. Wybrzeże Kości Słoniowej, którego drużyna zdradza największy potencjał wśród wszystkich afrykańskich zespołów, zwolniło z posady trenera Vahida Halilhodzicia. Ponieważ Drogba usilnie optował za zakontraktowaniem Hiddinka, niektórzy przedwcześnie uznali, że współpraca Holendra ze "Słoniami" jest niemal pewna. Postawił Turków nad "Słoniami" Hiddink z pewnością poprowadziłby Wybrzeże Kości Słoniowej w zbliżających się mistrzostwach świata. Jednak prezes Tureckiego Związku Piłki Nożnej, Mahmut Oezgener, nie zwlekał - i skusił Holendra perspektywą przebudowy tureckiej drużyny narodowej. W wieku 63 lat Hiddink wraca więc tam, gdzie dwie dekady temu, w Fenerbahce, dano mu zbyt mało czasu, by mógł rozwinąć skrzydła. Doświadczony szkoleniowiec wie, że wśród tureckiej młodzieży nie brakuje zdolnych zawodników - i że piłkarskie władze tego kraju są zdeterminowane, aby właściwy człowiek ukierunkował te nierzadko chimeryczne talenty na grę w zwartej i zdyscyplinowanej drużynie. Tym człowiekiem jest Hiddink, futbolowy obieżyświat. Rob Hughes "New York Times" / "International Herald Tribune" Tłumaczenie: Katarzyna Kasińska