Ubiegłoroczną rundę jesienną miał jedną z lepszych w swojej karierze. Z Wisły Kraków został wypożyczony do Górnika Zabrze. Na Śląsku od początku sezonu stał się pierwszoplanową postacią. Był na fali wznoszącej. Dostrzegł to Leo Beenhakker, dzięki któremu piłkarz po raz drugi zagrał w reprezentacji Polski. Wiosna miała należeć do niego. Tyle że z jego organizmem działo się coś niedobrego, czuł się przemęczony i apatyczny. Diagnoza brzmiała: borelioza - choroba wywołana przez bakterie przenoszone przez kleszcze specyficznego gatunku. Bakteria Borrelia może rozwijać się praktycznie we wszystkich narządach, dlatego też grupa powikłań jest bardzo szeroka, jak choćby zapalenie mózgu czy porażenie nerwów. Od tamtego czasu minęło pół roku. Konrad Gołoś nie zagrał już w żadnym meczu. O tym, że może mieć boreliozę, dowiedział się przez przypadek. Na kolacji ze znajomymi opowiedział o swoich objawach. Ich rodzice chorowali na boreliozę, więc skojarzyli fakty. Dzięki temu Gołoś wreszcie wiedział, jakie przeprowadzić badania. Obecnie mija drugi miesiąc bez żadnych objawów. Konrad nie chce o tym mówić głośno, ale liczy, że wirus się cofnął. Klub nie zostawił zawodnika bez opieki. Wisła opłaciła jego wyjazd do Niemiec, zwraca pieniądze za wykupione leki, nawet te najdroższe, sprowadzane z USA. - To podbudowuje. Koledzy z drużyny pytają się, kiedy w końcu wrócę, trener Maciej Skorża proponował lekarza homeopatę - mówi piłkarz. Po Konradzie nie widać żadnych śladów choroby. Jedynie duży koszyk leków w jego mieszkaniu wciąż przypomina o boreliozie. - Poza tym mam problem ze snem. Śpię po trzy-cztery godziny. Chyba przyzwyczaiłem się do tego, bo w dzień nie odczuwam zmęczenia - tłumaczy. Za kilka dni Konrad wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych. Chce tam znaleźć lekarza, który przeanalizuje wyniki badań. Od miesiąca jest tam już jego dziewczyna, Iga. Konrad zamierza się jej oświadczyć. - Była przy mnie w najtrudniejszych momentach. Dzięki temu wiem, że trafiłem na odpowiednią osobę - zdradza.