- Dzień przed spotkaniem okazało się, że delegat FIFA, Francuz Michel Vautrot, będzie sprawdzał paszporty. Bardzo się zdziwiłem, bo do tej pory grałem w międzynarodowych meczach na dowód osobisty. I w Gruzji, i w innych egzotycznych miejscach. Znam francuski, więc zapytałem pana Vautrot, czy rzeczywiście muszę mieć paszport, żeby zagrać z Azerbejdżanem. Powiedział, że tak. No i zrobił się problem, bo paszport zostawiłem w Krakowie - tłumaczył Frankowski w "Super Expressie". Ostatecznie paszport snajpera reprezentacji Polski dotarł na czas, a to głównie za sprawą Zbigniewa Koźmińskiego. W spotkaniu z Azerami selekcjoner biało-czerwonych od pierwszej minuty postawił na duet napastników Wisły i przyniosło to spodziewany efekt. A jeszcze nie tak dawno Janas nie widział Frankowskiego w prowadzonej przez niego kadrze. - Wprawdzie trener jest osobą skrytą, nie okazującą uczuć, ale... To jest tak jak z żoną. Nie musi nic mówić, a i tak czujesz, że cię kocha. Myślę, że przekonałem już do siebie selekcjonera - powiedział Frankowski. W środę biało-czerwonych czeka pojedynek z Irlandią Płn. - Z Azerami poszło łatwo również dlatego, że szybko ich "napoczęliśmy". Co do Irlandii... Trochę przypominają norweską Vaalerengę, z którą walczyła Wisła. Tacy drwale, którzy grają na remis. Mam tylko nadzieję, że ten mecz skończy się dla kadry lepiej niż dla Wisły. Zadowolę się nawet jednobramkowym zwycięstwem, a gola niech strzeli choćby Tomek Kłos - stwierdził najlepszy strzelec reprezentacji Polski w eliminacjach mistrzostw świata.